W Polsce nie jest lekko. Co chwila coś komuś strzeli do głowy by protestować przed jakimś koncertem, a młodzi generalnie wolą hip-hop. Szczęściem gatunku jest to, że wystarczy dobry angielski i pomysł na siebie połączony z muzycznym warsztatem, by móc pukać do drzwi dużych metalowych festiwali, by móc być odnotowanym na Billboardzie i by mieć fanów w każdym kraju świata.
Istniejący od ponad dwóch Decapitated znajduje się w życiowej formie. Już przy poprzedniej płycie "Blood Mantra" członkowie zespołu pochlebstwa mogli przyjmować w tempie ekspresowym. Po wydaniu "Anticult" mówi się o najlepszej płycie w karierze, a niektórzy przebąkują o tym, że za kilka lat każdy miłośnik ostrych brzmień postawi krążek na półce z napisem "klasyka".
Jak zwykle w muzyce sukces przychodzi jednak nie z kiszenia się w ramach grona długowłosych. Na "Anticult" słychać szerokie horyzonty muzyczne. Powtarzanie przez zespół, że gitarami tworzy pejzaże nie jest tylko przewrotnością i charakterystycznym dla przedstawicieli gatunku poczuciem humoru. By to umieć trzeba wsłuchiwać sie w płyty publikowane teraz i przed laty w różnych stylistykach. "One Eyed Nation" czy "Earth Scar" - choć zapewnie ciężkie do przyjęcia dla osób na co dzień słuchających krainy łagodności - pokazują dojrzałość, kreatywność i niezwykłą wyobraźnię kompozycyjną. Rzecz w gatunku to nie jest częsta.
A kto ją ma - wygrywa. Decapitated wygrywa. I będzie wygrywać.
Decapitated "Anticult"; dystrybucja: Mystic Productions