Sam fakt, że Blur powrócił jest wydarzeniem. Nie trzeba przypominać, że to jeden z największych zespołów w historii. Jednak ostatnia, wydana osiem lat temu płyta, była newsem, ale już nie wydarzeniem muzycznym. I przeminęła na półce z CD szybciej niż nam się mogło wydawać. Tymczasem w 2023 roku nagle zespół ogłosił, że zagra na Wembley, a potem nie dość, że to uczynił, to jeszcze zrobił z tego wydarzenie wakacji na brytyjskiej scenie muzycznej.

Reklama

Do takich powrotów podchodzę mocno sceptycznie. Bo zawsze jest podejrzenie o to, że skończyły się zasoby na koncie i potrzebny jest wygodny pretekst do tego, by z trasy zebrać sumę z sześcioma zerami na końcu. A wydanie nowej płyty jest zawsze wygodniejsze, niż opowiadanie ludziom o chęci wspólnego występowania.

Trwa ładowanie wpisu

I tak oto 21 lipca ukazał się album „The Ballad of Darren”. To nie jest zła płyta, to nie jest coś co porzucimy w pogoni za nowościami. Ale nie mamy też tu subtelności i klimatu, który panował np. na „13”. I nie ma aż takich hitów, z których zespół słynął na początku działalności. Oczywiście – można powiedzieć, że grupa nic nie musi, a tylko ewentualnie może. Ale to zdanie odnosi się zazwyczaj do powracających w wielkim stylu. A Blur powrócił w stylu dobrym.

Bardzo dużo jest sentymentalnych nut, które przywodzą na myśl bardziej Gorillaz niż poprzednie albumy Blur. Dużo jest klimatu, który nakazuje spojrzenie wstecz , rozmarzenia, momentami smutku. Tak skonstruowane jest „The Everglades”, tak brzmi „Barbaric” czy „The Heights”.

Oczywiście jest kilka żywszych momentów – do nich należy np. znany z pierwszego singla „The Narcissist”. Ale nawet w nim partie Coxona mają sprawiać, że bardziej myślimy o powrocie w dobrze znane strony, niż iść w nieznane.

Nie podejrzewam jednak nawet na chwilę Blur o wyrachowanie. Dobrze, że zespół powrócił, podrzucił dźwięki, które pomogą ubarwić wakacje – zwłaszcza przy sierpniowych zachodach słońca.

Blur "The Ballad of Narren" / Media

Blur "The Ballad of Narren" 6/10 Warner