muzyka

Lubimy elektroniczne brzmienia instrumentów, ale mamy poczucie, że się ich dzisiaj trochę nadużywa. Może dlatego poszliśmy w bardziej analogową stronę? Ale tak to chyba jest z ludzkim zachowaniem: gdy jest moda na szarość, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał się ubierać w neonowych kolorach. W latach 90. bardzo widoczna była polaryzacja między europejskimi i amerykańskimi producentami muzycznymi. Wszyscy słyszeli np. Pavement i zgodnie dochodzili do wniosku, że do robienia muzyki nic tak naprawdę nie jest konieczne: nie trzeba umieć dobrze grać na instrumencie, ani nagrywać w dobrym studiu, aby mieć prosperujący zespół. Tak mniej więcej powstał muzyczny nurt indie przyciągający do siebie wszystkich wrażliwców i poetów. Z przykrością musimy stwierdzić, że dziś jednak większość amerykańskiej muzyki indie jest bardzo leniwa i najzwyczajniej w świcie nieporadna, brak jej mrocznej dekadencji i tajemniczego glamour, jaką miał choćby świetny album „Goo” Sonic Youth – na nim złota era indie się po prostu skończyła. W Europie nie jest aż tak źle. Może dzięki temu, że tu nie wszyscy są aż tak zafiksowani na ślepym naśladowaniu Stevena Malkmusa czy Joanne Newsome?

Reklama

p



multikulturalizm

Reklama

Wszyscy trzej poznaliśmy się w Mauer Park w Berlinie dokładnie osiem lat temu. Każdy z nas wybrał się tego dnia na piknik. Od razu przypadliśmy sobie do gustu. Po dwóch latach ścisłej przyjaźni okazało się, że mamy ochotę ją kontynuować także na muzycznym gruncie. Dwóch z nas pochodzi ze Szwecji (Pontusa Berghe i Bjorn Berglund – przyp. red.), jeden ze Stanów Zjednoczonych (Andy Grier – przyp. red. ). Różnimy się od siebie bardzo – nie tylko charakterologicznie i pod względem wyglądu, ale także, a może przede wszystkim, kulinarnie. Andy mógłby jeść w kółko hot-dogi, a my jednak stawiamy na śledzie. Ale powoli sprowadzamy go na dobrą drogę.


miejsce

Reklama

Decydując się na mieszkanie w Berlinie, wiele ryzykowaliśmy. Bez znajomości języka, bez przyjaciół, grając muzykę, której prawie nikt nie chciał słuchać, bo na topie było techno. Coraz rzadziej dobrze czujemy się w klubach, bo jednak postrzegamy je przez pryzmat tego, czym dla nas są: miejscem pracy. Nie wiemy, gdzie tak naprawdę poczujemy się jak w domu. Wiele osób może to odbierać jako dekadenckie rozterki gwiazd, ale my naprawdę jesteśmy tylko trzema prostymi chłopakami szukającymi swojego miejsca na ziemi.


nowy album

Będzie nosić tytuł "Again and Again" i ukaże się na przełomie maja i czerwca. Formalnie nie szykujemy tu jakiejś większej rewolucji. Cały czas obracamy się w analogowej stylistyce, trochę stylizacji italo, kraut rocka, elektroniki. Całość nagrywaliśmy w paryskiej piwnicy i jesteśmy pewni, że to będzie słychać (śmiech). Dorobiliśmy się wreszcie damskich chórków w osobie pięknej Mai. Płytę promuje teledysk do singla "Never Known Love", który wydaje się naszym najbardziej jak dotąd profesjonalnym klipem.



styl

Gros brytyjskich zespołów stawia styl i image na równi z muzyką albo wręcz ponad nią. My nie mamy na tym punkcie żadnej fiksacji, ale wiele osób mówi nam, że wyglądamy bardzo charakterystycznie. Szczególnie Andy. Jest bardzo wysoki i szczupły. Gdy wchodzi do klubu w superobcisłych rurkach bądź dzwonach, francuskim bereciku i wysoko zapiętym pasku od razu robi się szum. Nigdy ślepo nie podążaliśmy za żadnym z trendów, zarówno jeśli chodzi o modę, jak i muzykę. Zawsze jesteśmy albo opóźnieni, albo trochę do przodu, co paradoksalnie, stało się naszym stylem.


popkultura

Nasze single nie podbijają może szturmem list przebojów, ale do popkultury mamy wielki szacunek. W pewien sposób do niej należymy bo, choć nie tworzymy w jej potocznie rozumianym głównym nurcie, a nasze analogowe brzmienie nie jest w tej chwili tym, co najlepiej się sprzedaje, to często słyszymy, że nasze piosenki są jednak bardzo melodyjne i przez to łatwe do zapamiętania. Ludzie lubią do nich wracać. Popkultura daje szansę dzielenia się wrażeniami w globalnej skali i trudno tego nie doceniać. Trudno dziś na ziemi znaleźć osobę, która nie ma zdania na temat "Avatara" czy Lady Gagi. Podobnie jest z nami, choć my stawiamy na Lady Avatar!