200. rocznica urodzin Chopina:

22 lutego, Filharmonia Narodowa w Warszawie - Rafał Blechacz
23 lutego, Filharmonia Narodowa w Warszawie - Ivo Pogorelić


Reklama




To raczej 52-letni Chorwat uczyni zadość potocznym - tyleż romantycznym, ile pop-kulturowym - wyobrażeniom o młodości. Artystyczne szaleństwo Pogorelicia fascynowało i drażniło już 30 lat temu, dzieląc opinię publiczną na zwolenników kontrowersyjnej decyzji jury X Konkursu Chopinowskiego oraz zbulwersowanych nią obrońców pianisty.




Pogorelić wiecznie młody

Jeszcze silniejsze emocje wywołały jednak powrót wielkiego przegranego do Polski w 2007 roku, jego nonszalancko swobodny występ na IV edycji festiwalu "Chopin i jego Europa" oraz spiskowe teorie na temat porażki sprzed ćwierćwiecza. Pogorelić deklarował chęć zakopania topora wojennego, jednak uparcie stawiał na swoim - za wszelką cenę, a czasem wbrew zdrowemu rozsądkowi. Bezkompromisowość i narcyzm łatwo było wybaczyć dwudziestolatkowi, zdecydowanie trudniej - artyście, który przeżył Chopina o ponad dekadę.

Mimo to trudno byłoby sobie wyobrazić urodzinowy tydzień bez jego udziału. Chyba dlatego, że szalony Chorwat doskonale ucieleśnia nasz ideał romantycznego bohatera, który wciąż odbija się echem w chopinowskiej mitologii.

Tymczasem zachowane dokumenty przekonują, że kompozytor niewiele miał wspólnego z tym stereotypem. Nie był ani tak ekstrawertyczny, ani tak... pozbawiony poczucia humoru. Ponoć osiągnął prawdziwe mistrzostwo w naśladowaniu i przedrzeźnianiu znanych postaci swojej epoki, a nie gardził też plebejskimi, knajpianymi żartami. Z drugiej strony jego styl estradowy odznaczał się wyjątkowym dla epoki wirtuozów skupieniem, ascetycznością oraz odpornością na wszelkie teatralne gesty. Z tego punktu widzenia w roli współczesnej inkarnacji Chopina zdecydowanie lepiej sprawdza się ugrzeczniony Blechacz niż prowokacyjny Pogorelić.



Czekając na Blechacza
Reklama

Szkoda tylko, że zwycięzcą XV Konkursu Chopinowskiego kieruje raczej młodzieńcza nieśmiałość niż empatyczne przeżycie dzieł wielkiego Fryderyka. Interpretacje Blechacza imponują doskonale wyważonym liryzmem i cieszą ucho gustownie zakomponowaną kolorystyką, która bezboleśnie godzi zakorzeniony w tradycji polskiej ideał pastelowej eteryczności z nowoczesnym modelem krystalicznie przejrzystego brzmienia. W tych perfekcyjnie wystudiowanych kreacjach trudno się doszukać jednak pokładów autentycznej pasji czy nieskrępowanej ekspresji. Słuchacze i krytycy na całym świecie słusznie zachwycają się wrażliwością i muzykalnością młodego Polaka, w skrytości ducha wyczekując eksplozji indywidualności. Kredyt zaufania dla Blechacza wydaje się nieograniczony.

Choć nauczyliśmy się już swingować do tematów XIX-wiecznego kompozytora, wciąż trudno nam zdobyć się na otwartość i bezpretensjonalność, z jaką Niemcy potrafią się cieszyć utworami Mozarta, a cały świat miniaturami Erika Satiego. Bo jak tu prowadzić samochód w rewolucyjnej aurze popularnej etiudy c-moll albo konsumować śniadanie przy naznaczonych cierpieniem dźwiękach preludium "Deszczowego"? Mimo upływu lat coraz trudniej nam usłyszeć w nutach Chopina po prostu muzykę. Doszukujemy się w nich odbicia własnej tożsamości - polskiej lub europejskiej, swojskiej albo arystokratycznej, młodzieńczej bądź dojrzałej. Studiując zawartość Chopina w Pogoreliciu czy Blechaczu, tracimy z oczu nieograniczone bogactwo znaczeń oraz wrażeń kryjących się w blisko dwustuletnich partyturach.