Na dwa lata po oficjalnym debiucie trudno jest wytłumaczyć fenomen Czesława Mozila. Polacy ulegali urokowi i skromności syna marnotrawnego, który powrócił z emigracji? A może urzekła ich szczerość i naiwność jego piosenek, które wyróżniały się na tle naszego nijakiego popu? Jak to możliwe, że człowiek znikąd potrafił przyćmić wszystkie gwiazdy z programów telewizyjnych? Odpowiedzi należy szukać na najnowszej płycie „POP”, która jest jego bezkompromisowym manifestem artystycznym.
Jeśli ktoś dotychczas nie lubił Czesława, to teraz zupełnie go znienawidzi. Jego pretensjonalna maniera wokalna stała się jeszcze bardziej wyrazista w polsko- -angielskich tekstach, a patetyczna muzyka nabrała dodatkowego rozmachu w orkiestrowych aranżacjach. „Szeptem mówią zabiorą mi ciebie/niewiele brakuje, a stracę wiele/Ty i ja, serduszka dwa/ Czemu nam źle, jak dobro wciąż trwa/I płacz i tańcz na szkle walca/Kiedy ty i ja będziemy parą” – nabiera powoli tempa „Krucha Blondynka”, romantyczny walczyk z podniosłymi chórami w tle. Podobnie rozmachem przytłaczają też: baśniowe „Frozen Margarita (with Gin)” i skandowane męskimi głosami „Kiedy tatuś sypiał z mamą”.
Obok nich, podobnie jak to miało miejsce na pierwszej płycie, nie brakuje utworów w bardziej kameralnej konwencji, wywodzących się z tradycji kabaretu i ludowych pieśni wykonywanych tylko z towarzyszeniem akordeonu. Do tego jeszcze singlowe „W sam raz” do złudzenia przypominające słynną „Maszynkę do świerkania” (tylko tym razem znacznie mniej chwytliwe) oraz nazwiska Gaby Kulki, Nergala z Behemotha i Kasi Nosowskiej z Hey wspierające promocyjnie i również artystycznie całe zamieszanie wokół premiery „POP”.
Ale czy to naprawdę wszystko, co można powiedzieć o jednej z najbardziej oczekiwanych płyt tego roku? Cóż, jeśli ktoś nie do końca czuje konwencję poetycką i estetykę muzyczną Czesława, to właśnie w ten sposób niesłusznie z miejsca go skreśli. Nie dostrzeże jego trafnych spostrzeżeń na temat specyfiki małomiasteczkowego życia Polaków, które obserwował przez ostatnie lata, koncertując po kraju. Nie uśmiechnie się razem z nim szyderczo, kiedy dobiera się do naszych przywar, poczucia frustracji i rozczarowania w „Piosence dla Pajączka”. Nie przyklaśnie mu, kiedy demaskuje fałszywą religijność w „Caravan”, nasze zacietrzewienie w „Pożegnaniu Małego Wojownika” czy bliskie mu od niedawna typowe krakowskie klimaty w „Dziewczynie z Branży”.
Wreszcie nie wzruszy się też przy wspólnym duecie z Kasią Nosowską w „Caesia & Ruben”. Bo Mozil zachwyca się przepychem i ludowością naszej kultury dokładnie tak, jakby jemu również wpajano od dziecka kult Maryli Rodowicz i Krzysztofa Krawczyka. Potrafi zagrać na poetyckiej nucie, jakby dzieciństwo spędził w Piwnicy pod Baranami. Kocha też ckliwości i kicz, tak jak Polacy kochają Ich Troje, a do tego potrafi szerzyć populizm niczym Kazik z Kultem czy Grabaż ze Strachami na Lachy. Mozil nie wstydzi się tych wszystkich rzeczy – potrafi o nich opowiadać z dystansem i w inteligentny sposób – ma do tego wrodzony talent songwriterski. Dlatego też „POP” (trzeba dodać, że wydany w wyjątkowo bogatej oprawie graficznej) to wydarzenie zupełnie bezprecedensowe – wybitny koncept album, jakiego jeszcze nie doczekaliśmy się w Polsce po 1989 roku. Na taką płytę wszyscy sobie zasłużyliśmy, nawet jeśli nie chcemy sobie zdawać z tego sprawy.