Nagraliście płytę inną niż wszystko, co do tej pory zrobiliście – nie hiphopową, ani nawet nie po prostu gitarową – jak to, co ostatnio powstawało pod szyldem Tworzywo Sztuczne. „Kim Nowak” to rzecz mocno punkowa. Skąd pomysł na taką muzykę?

Reklama

Emade: To było nasze marzenie od dawna: nagrać album punkowy. „Kim Nowak” to powrót do lat młodości. Bo my się wychowaliśmy na takiej muzyce. Najpierw była fascynacja heavy metalem, potem przechodziliśmy etap hardcore’u – głównie były to płyty artystów związanych z amerykańską sceną z lat 80., jak np. słynne Bad Brains czy Untouchables. Były to naprawdę mocne rzeczy i nigdy taka muzyka nie była nam obca, nawet w czasie, gdy byliśmy bardzo zaangażowani w polski hip-hop. Wciąż gdzieś te dźwięki tkwiły nam z tyłu głowy. A poza tym, jak dla mnie, hardcore punk jest bliski hip-hopowi. I tu, i tam chodzi o przekaz: mocny, brudny, a przez to zupełnie naturalny. W obu tych stylistykach nie ma mowy o jakichś uśmieszkach do publiczności, o ekstremalnych zabiegach, jakim poddawana jest muzyka w studiu, czy o podlizywaniu się słuchaczowi. Moim zdaniem bardzo wiele łączy hip-hop z garażowym graniem, które teraz uprawiamy, przynajmniej ja tak to czuję.

Fisz: Zawsze gdy występowaliśmy jako Fisz Emade Tworzywo, muzycznie mieszaliśmy różne dźwięki. Obecność ludzi na koncertach wyzwala pewien rodzaj emocji, energii. Teraz jest podobnie, „Kim Nowak” to po prostu kolejny bardzo naturalny zwrot wynikający z naszych zainteresowań.

Podkreślacie, że ten album różni się od innych garażową produkcją. Celowo pozostawiliście wszystkie brudy powstałe podczas nagrywania. Ale „Kim Nowak” to przede wszystkim zupełnie inna ekspresja, spod znaku „wściekłość i wrzask”: jest łomot perkusji, są jęczące gitary, Fisz nie oszczędza gardła…

Reklama

Fisz: Tak, bo to ekspresja-agresja. Mówisz: łomot perkusji, wrzask. Coś w tym jest ze sprzeciwu, ale czysto estetycznego. Sprzeciwiamy się temu, co się nam serwuje w mediach, w telewizji. Myślę, że ta mocna, przesterowana muzyka jest odpowiedzią na ugrzecznione, pozostawiające obojętnym dźwięki, które brzęczą wszędzie wokół i rządzą w oficjalnym nurcie.

Buntujecie się?

Fisz: Jeśli trzeba to nazwać buntem – to tak, buntujemy się. Ale tak naprawdę, to miło jest sobie pocharkotać.

Reklama

Wasza poprzednia płyta, „Heavi metal” (2008) też jest oglądaniem się wstecz. Tam wzdychacie do pierwotnego hip-hopu. Teraz wyrażacie tęsknotę za nieokrzesanym hardcore’em i punkiem z lat 80. „Heavi metal” zresztą też pod względem produkcyjnym przypomina albumy nagrywane 20 kilka lat temu. Starzejecie się, że tak zaczynacie oglądać się wstecz?

Emade: Czy się starzejemy, to pytanie chyba raczej do Bartka. Ja mam dopiero 28 lat (śmiech). Ale pominąwszy fakt, że nie jesteśmy szczególnie sentymentalni, to rzeczywiście obydwie płyty wynikły z naszych tęsknot za czasami, które były dawno temu i za muzyką, która nas ukształtowała. Dziś słuchamy oczywiście bardzo różnej muzyki, ale przede wszystkim cenimy właśnie płyty zespołów, do których brzmienia odwołujemy się na „Kim Nowak”.

Fisz: Myślę, że nie bez znaczenia jest fakt, że muzycznie jesteśmy pokoleniem lat 90. wyrosłym na MTV, w którym jeszcze wtedy można było oglądać takie programy jak „Yo MTV raps”, ale też „120 minut” czy zobaczyć teledyski Sonic Youth i takich grup jak Primus. Dziś tego nie ma, więc w tej próżni w naturalny sposób powstaje muzyka inspirowana tego typu zespołami.

Na świecie od kilku lat obserwuje się wielki powrót do punkowo-garażowego grania. Sukces ostatnich płyt Them Crooked Vultures czy Queens Of The Stone Age wskazuje, że nie jest to przemijający trend. Tymczasem w Polsce dopiero widać nieśmiałe próby odwrotu w stronę pierwotnego punk rocka czy zimnej fali.Wtym roku tak zrealizowane zostały płyty Lao Che i No No No. Sądzicie, że takie surowe granie się u nas przyjmie?

Fisz: Czy się przyjmie – nie wiem. Ale dobrze by było, bo w Polsce na razie w głównym nurcie obserwuję dwie szkoły. Jedna z nich bazuje na metodzie skrajnego wygładzania i wypieszczania i płyt, i nagrywających je artystów. Dodaje się chórki, podrasowuje brzmienie, tuninguje głosy wokalistek – wszystko brzmi bardzo przyjemnie, pięknie i sterylnie. Z drugiej strony obowiązuje wciąż chyba moda na lata 80., na muzykę taką dość plastikową, egzaltowaną i zmanierowaną.

Mówisz o muzyce dyskotekowej?

Fisz: Tak, ale takiej, która przenika do muzyki rockowej czy popowej. Z tego, co pamiętam, jedynym zespołem, który w Polsce konsekwentnie charkotał, była Ścianka. Mam optymistyczne podejście: jak piosenki zaczynają bardziej przypominać takie „dzyń dzyń” – dzwonki do komórek – to w ludziach zaczyna się gotować i sami zaczynają chodzić na koncerty, wymieniają się płytami.

Myślisz, że mają dość papki?

Fisz: Po prostu widzę, że ludzie, którzy licznie przychodzą na koncerty, są spragnieni innych brzmień niż te, które im się wciska w mediach jako przerywniki między reklamami. Jeśli mówimy o naszych inspiracjach, to przypomnę, jak podczas festiwali objazdowych Lollapalooza, których pomysłodawcą jest Perry Farrel, grał np. raper Ice Cube, przed nim metalowe Ministry, i to się świetnie łączyło. W muzyce amerykańskiej takie zespoły jak The Black Keys czy The White Stripes są bardzo cenione, a ich płyt wyczekuje się z niecierpliwością.

Prawdziwy rock and roll nie jest u nas w modzie?

Fisz: Nie wiem, ale sam rock and roll to muzyka stara jak świat. My też powtarzamy te riffy, które były np. na płytach bluesmana Bo Diddleya, pojawiały się już pod koniec lat 50. i 60. Nie staramy się w przypadku tego projektu eksperymentować, odkrywać. Chcemy grać prosto, ale nie prostacko. Takie granie z wykopem, z czadem to kolejna rzecz, która moim zdaniem łączy muzycznie ze sobą lata 90. i 60.



„Kim Nowak” przynosi dojrzalsze teksty pełne refleksji na temat przemijania, miłości… Hip-hop operuje skrótową metaforą, teksty mają inny rytm. Pisanie „Pistoletu” czy „Noża” było chyba dla ciebie wyzwaniem?

Fisz: To była wielka frajda. Pisanie piosenek na „Kim Nowak” to zupełnie coś innego niż rymowanie w hip-hopie, w którym więcej jest zabawy słowem, rytmem, szukanie brzmienia fonetycznego, poza tym teksty są dosadniejsze, a przede wszystkim dłuższe. Na nową płytę trzeba było napisać po prostu piosenki – czyli teksty, w których jest mniej rozgadania. „Kim Nowak” powstawała tak, że spotykaliśmy się na próbach i łoiliśmy w gitary, potem dopiero było myślenie o słowie. Te teksty są naturalną konsekwencją muzyki, więc siłą rzeczy jest w nich także coś gniewnego i ostrego, a z drugiej strony – piszę też sporo o samych emocjach, sporo jest tu takich dziecinnych marzeń o pożeraniu autobusów i bloków.

Nie chcieliście nigdy nagrać płyty zaangażowanej historycznie albo politycznie, tak jak L.U.C. lub Lao Che?

Cztery lata temu powstał album „Piątek 13”, który był komentarzem do bieżącej rzeczywistości. Żartobliwie komentował narodowe przyzwyczajenia i hasła polityczne, całą tę sieczkę medialną, którą jesteśmy atakowani każdego dnia. Ale nigdy nie zrobiłbym płyty patriotycznej albo zaangażowanej w politykę historyczną. Każde takie przedsięwzięcie zmienia się w publicystykę, a tej unikam jak ognia. Stąd na „Kim Nowak” nie ma prostego opowiadania o samym buncie, co w historii polskiej muzyki punkowej miało miejsce.

Emade, czym się różni produkowanie płyty hiphopowej od punkowej, garażowej?

Emade: Na płytach Fisza układam bity, czyli muzykę w całości, używając samplerów. Przetwarzam muzykę dzięki użyciu różnorodnych efektów, studyjnych zabawek do obróbki dźwięku i tym podobnych technologicznych nowinek. Sampluję dźwięki, układając z nich melodie. Jest to typowo domowo-studyjna robota, tworzenie czegoś z niczego. Płyty Fisza również miksuję i realizuję, więc jestem odpowiedzialny za produkt finalny. W przypadku „Kim Nowak” moja rola jako producenta polegała na tym, żeby przed nagraniem mieć ogólną wizję. Dzięki temu w momencie, gdy weszliśmy do studia, wiedzieliśmy dokładnie, co ma się zdarzyć. Zarzuciłem pomysł, chłopaki to zaakceptowali, potem nagrywaliśmy od razu – efektem jest surowe, garażowe brzmienie, bez ingerencji komputera. Zrobiłem też miks tej płyty. Jest to zupełnie inna praca niż do tej pory, bo jednak czuć w tym rękę człowieka. Słychać wszystkie obsuwy, nietrafione dźwięki… Staraliśmy się, żeby wszystko było tak, jakbyśmy siedli w jednym pokoju i nagrali od razu album bez poprawek. Z natłoku dźwięków i całego tego hałasu trzeba było po prostu zrobić piosenki. Może się wydawać, że to proste. Ale od strony realizatorskiej była to jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie robiłem.

Jak ludzie reagują na piosenki z „Kim Nowak” na koncertach?

Emade: Zdziwiło nas, że rozgłośnie puszczają dwa single, „Pistolet” i „Szczur”. To naprawdę nie jest muzyka radiowa, a tymczasem nowe kawałki lecą często. To dopiero zaskoczenie. Cieszymy się, bo nie było łatwo się wybić z tym materiałem.

Fisz: Gdy jeszcze nie było wiadomo, czy ta płyta się ukaże i kiedy wplataliśmy na koncertach trzy nowe utwory. Po „Heavi Metalu” w ogóle staraliśmy się grać mocniej, także na żywo. Myślę, że większość ludzi zaakceptowało nowe brzmienie. Zresztą – my w ogóle mamy publiczność bardzo różnorodną i otwartą na muzykę.

Czy waszym zdaniem złoty okres polskiego hip-hopu, z płytami Molesty, Kalibra 44 i DJ Volta, raczej nie wróci, czy wraz z albumem posthiphopowego duetu Niwea ma szansę rozkwitnąć?

Fisz: Początki polskiego hip-hopu wiążą się z fascynacją słowem, z granicami języka i tym, co z tym językiem można zrobić, również na żywo. To także badanie możliwości producenckich i zwyczajnie uczenie się ich. Pierwsze polskie płyty hiphopowe naturalnie uruchomiły też całą modę, co przyczyniło się do boomu na muzykę hiphopową i na ten styl życia. Dziś się okazuje, że już nie ma tego boomu: polscy raperzy nie mają za wiele do powiedzenia, a młodzież słucha wszystkiego, wybierając interesujące dla siebie rzeczy spośród wielu różnych wykonawców. Polski hip--hop spowszedniał, ale też spokorniał, a jego bunt wydaje się dziś mocno podejrzany. Dla nas nieważne są gatunki muzyczne, ale sami artyści i ich muzyka.

Nowi nie nadchodzą? A może sytuacja w polskim hip-hopie jest odzwierciedleniem ogólnego kryzysu w branży, w której szuka się godnych następców wielkich raperów, takich jak LL Cool J czy Jay-Z?

Fisz: Możliwe, ale patrząc na Amerykę, która oczywiście jest kolebką hip-hopu, zapominamy o Europie, gdzie rap rozkwita, gdzie powstaje różnorodna muzyka, a artyści poukładali sobie to wszystko w zupełnie inny sposób, i to się sprawdza. Może w Polsce też niedługo odczujemy na własnej skórze taki renesans rymów i rytmów?

Sporo gracie na festiwalach. Heineken, Coke Live – prawie co roku dajecie na nich koncerty. Rozmawiacie z ludźmi, którzy tam przyjeżdżają. Profil publiczności chyba pokazuje, że polska kultura muzyczna nie jest wcale tak uboga, jak się jeszcze niedawno sądziło...

Emade: Obserwujemy to przez pryzmat naszych koncertów. Przekrój socjologiczny Heinekena nas nie dziwi, bo dokładnie tak samo od lat kształtuje się profil naszej publiczności. Inna sprawa, że ludzie coraz częściej nie chcą słuchać tego, co serwuje im się w mediach. Festiwale takie jak OFF czy Tauron Nowa Muzyka są tylko odbiciem tej tendencji. Radia często wybierają muzykę, która jest najprostsza w odbiorze, żeby się nie narażać na takie ryzyko, że słuchacz zmieni stację, bo piosenka będzie go drażnić. Tymczasem ludzie mają potrzebę wyłapywania rzeczy, które u nas nie są popularne. Np. na Heinekenie można się przekonać, jak dalece zmienił się nasz krajobraz muzyczny. Dla niektórych te tłumy i muzyka mogą być szokiem.

Czy masowe kupowanie plików muzycznych w internecie to niedaleka przyszłość?

Fisz: W świecie tak, chociaż ja sam należę do tradycjonalistów: muszę mieć w ręku płytę od A do Z, żeby ją poczuć. Chcę wiedzieć, jak wygląda okładka i sam przywiązuję wagę do jej wyglądu, do tekstów i kolejności utworów. Dlatego kupowanie jedynie pojedynczych utworów w formacie mp3 nie ma dla mnie sensu – płyty za to tak. Żałuję, że w Polsce nie ma powszechnego dostępu do płyt sprzedawanych w internecie. Jestem entuzjastą portali sprzedających muzykę, sam zapisałem się w jednym z nich i mam konkretny abonament.

Jest drogo?

Fisz: Nie, raczej taniej niż w sklepie. No i jest lepszy dostęp. Pamiętam, jak nie mogłem zdobyć płyty w żadnym sklepie w Polsce, a w internecie bez problemu. Z drugiej strony obserwujemy renesans płyt winylowych, czego się nie spodziewałem – np. album The Black Keys można było premierowo kupić tylko na winylu. Dobrze byłoby uporządkować ten chaos z dostępnością muzyki w polskim internecie i dać ludziom możliwość większego wyboru.

Wydajecie płytę w wielkiej wytwórni płytowej, dlaczego nie w Asfalt Records, z którą jesteście związani?

Emade: Nadal jesteśmy w Asfalt Records. Ale pomyśleliśmy, że w przypadku „Kim Nowak”, która odstaje profilem od tego, co nagrywaliśmy dla Asfaltu, warto by spróbować uderzyć do większej wytwórni. Pierwszy raz wysłaliśmy nagranie do majorsa. Zrobiliśmy to spontanicznie, nie licząc na odzew, tym bardziej że to muzyka niemająca nic wspólnego z popularną. Udało się za pierwszym podejściem. Z miejsca podpisaliśmy kontrakt.

Fisz: Duża wytwórnia inaczej rozmawia chyba z muzykami, którzy zjawiają się z gotowym materiałem, a tak było w naszym przypadku. Nie przysłaliśmy dema ani epki, tylko cały album, który został tam dobrze przyjęty. Obawialiśmy się trudnych rozmów i prób namówienia kogoś na wydanie ambitnej płyty bez szansy powodzenia na rynku, co ma więcej wspólnego ze sprzedażą odkurzaczy niż muzyki. Stało się inaczej. To chyba tak jak ze wszystkim: albo coś się podoba i ktoś chce zaryzykować, albo nic z tego nie wychodzi. Nie byliśmy gotowi na żadne kompromisy. Udało się.