Chłopakom z Editors czy Interpolu może być ciężko przeskoczyć poprzeczkę ustawioną właśnie przez Amerykanów z The National. Wydawało się, że współcześni amerykańscy epigoni zimnej fali i ich angielscy koledzy, którzy – chcąc, nie chcąc – rywalizują o palmę pierwszeństwa w świecie gitarowej melancholii, powiedzieli już wszystko. Okazuje się, że jednak można zrobić muzykę bardziej przystępną niż na słynnym albumie The National „Boxer” (2007), ale jeszcze smutniejszą.

Reklama

Poprzednia płyta pochodzącego z Ohio brooklyńskiego kwintetu była dla nich przełomem. Matt Berninger napisał teksty, w których udało mu się wyjść poza własne lęki i obsesje i sprawić, że utożsamiły się z nimi setki fanów. Świat muzyki alternatywnej coraz bardziej odchodzi od uczuciowości, a empatia staje się coraz rzadziej spotykaną umiejętnością. Album The National „Alligator” był smutny, ale aż kipiały w nim gniew i frustracja. Dopiero na „Boxer” The National potrafili powściągnąć emocje, kierując je ku zwykłym ludziom, przeciętnym słuchaczom mieszkającym na peryferiach i fanom w wielkich miastach.

Teraz nagrali „High Violet” – epopeję o uczuciach, które potrafili przełożyć na prosty język dźwięków, niebanalny, ale zrozumiały dla każdego. Trudna sztuka równoważenia prostego przekazu i natchnionej muzyki udaje się dziś niewielu zespołom – ta płyta pokazuje dobitnie, że The National są dziś w ich czołówce. Nie bez przyczyny bohaterami nowojorczyków są legendarne zespoły z Wysp, jak choćby Joy Division, projektujące senne, rozdarte pieśni o niemożności odnalezienia się w świecie. „Afraid of Everyone” to potwierdzenie tych muzycznych fascynacji, prawie tak samo jak znakomite „England” – elegia do kapryśnej, angielskiej aury, tu porównywanej do rozchwianego stanu duszy, balansującego między miłością a nienawiścią.

Fortepian, smyczki i z rzadka pojawiające się klarnet i fagot jak echo delikatnie podkreślają doskonałą formę tych piosenek. Uporczywie skandowane przez Berningera do nerwowego pulsu gitar i perkusji (brzmiącej jak automat perkusyjny) drobne motywy wwiercają się w głowę. Rozdzierająco smutne refreny „Terrible Love” i rwane melodie „Little Faith” niełatwo zapomnieć, tak samo, jak płynące w szybszym tempie „Vanderlyle Crybaby Geeks”. W „Fake Empire” z albumu „Boxer” Berninger dekonstruował mit amerykańskiej jedności narodowej, wychodząc naprzeciw kryzysowi jednostki i politycznym wydarzeniom (wybory prezydenckie). W „Sorrow” z najnowszej płyty znów wchodzi w głąb własnej duszy: „Smutek dopadł mnie, gdy byłem młody, smutek czekał na mnie aż do dziś”. I znów mówi o zawiedzionej miłości: „Nie chcę zapominać o Tobie”.

Reklama

„High Violet” to mocny dowód na to, że sukces The National, do którego długo dochodzili, jest też sukcesem tradycyjnych albumów, na których znajdują się wybitne utwory w spójnej formie opowieści – bo płyty The National to bardziej historie opowiadane przez Berningera z perspektywy człowieka samotnego w tłumie. To opowieści będące odzwierciedleniem stanu uczuć, a czy czymś innym były najpopularniejsze piosenki i wiersze Leonarda Cohena (którego zresztą wokalista przypomina głosem)?

Jeśli patrzeć na historię muzyki rockowej jak na rywalizację między artystami angielskimi i amerykańskimi, „High Violet” może być przez nich uznany za szlachetny kompromis. Tam gdzie Tindersticks ze swoją melancholią dla wybrańców zatrzymują się przed niewidzialną barierą popularności, tam The National chętnie ją przekraczają, nie tracąc na oryginalności. Świadczy o tym także fakt, że nie będąc grupą o globalnym znaczeniu, zagrali ostatnio w The Royal Albert Hall – bilety rozeszły się na pniu, a ich występ zaliczono już do wydarzeń roku. Taki kult był chyba tylko udziałem zespołów z poprzedniej epoki.