Wywodzą się z nowojorskiej sceny punkrockowej, zaś od takich formacji, jak Ramones czy Misfits, przejęli nie tylko kilka akordów, ale przede wszystkim poczucie niezależności i zamiłowanie do niebezpiecznych zabaw z używkami. Z kolei od europejskiej muzyki metalowej, ze szczególnym wskazaniem Black Sabbath, zapożyczyli potężne, ciężkie brzmienie i zapadające w pamięć riffy. Natomiast piastowskiej ziemi zawdzięczają lidera, czy raczej jego przodków, bo Peter Steele de domo jest Ratajczyk.

Reklama

Steele pisze teksty, śpiewa i jest jedną z najbardziej charyzmatycznych, tajemniczych postaci metalowej sceny. Ten zielonooki olbrzym uczynił z Type O Negative tubę dla swoich obsesji i fobii. A ma ich niemało... Gdy zespół debiutował wydanym w 1991 roku albumem "Slow, Deep And Hard", Steele lizał rany po nieudanym związku. A może raczej je rozdrapywał, bo płytę przepełniały wściekłe dowody mizoginii przeplatane z depresyjnym użalaniem się nad sobą. Teksty były podane w dość niezwykłej jak na tamte czasy muzycznej oprawie, łączącej punkową bezpośredniość, metalowy ciężar i industrialny brud. Nazwa grupy zaczęła się pojawiać na szczytach zestawień wykonawców, na których warto w przyszłości zwrócić uwagę.

Nic dziwnego, że kolejny album "Bloody Kisses" (1993) wywindował Type O Negative na szczyty list sprzedaży. Steele wciąż przeżywał stratę ukochanej, ale gniew ustąpił rozpaczy i rezygnacji. W tekstach pojawiły się również kontrowersyjne przymiarki do tematyki religijnej oraz liczne dowody na mroczne poczucie humoru ("Kill All The White People"). Najważniejsza przemiana dokonała się jednak w muzyce. Refreny miały więcej wspólnego z klasykami The Beatles niż hardcore'ową łupanką, a wokalista nie ryczał, ale umiejętnie czarował aksamitnym basem. Całość przypominała mroczny, a zarazem przebojowy gotycki metal. Nic dziwnego, że album znalazł miliony nabywców na całym świecie, a w samych Stanach Zjednoczonych pokrył się platyną.

Peter Steele korzystał z dobrodziejstw gwiazdorskiego statusu, nie unikając wpadek. Pal licho, że rozebrał się na rozkładówkę magazynu "Playgirl", bo to przecież tylko nieszkodliwy kaprys. Chociaż zrzedła mu mina, kiedy dowiedział się, że kobiety stanowią niewiele ponad 20 procent czytelników magazynu. Gorzej, że wrodzoną skłonność do depresji zaczął topić w porażającym koktajlu z alkoholu (nie rozstawał się z butlą wytrawnego czerwonego wina również na scenie), prozacu i kokainy. Silny z niego facet, więc na kolejnej płycie "October Rust" (1996) jeszcze się to nie odbiło, ale dwie następne ("World Coming Down" i "Life Is Killing Me") zainteresowały wyłącznie najwierniejszych fanów.

Reklama

Nagle wokalista zniknął. Pojawiły się plotki, że nie żyje, podsycone przez oficjalną stronę grupy, na której pokazała się reprodukcja kamienia nagrobnego z inskrypcją: "Peter Steele 1962-2005". Rychło się okazało jednak, że to kolejny koszmarny dowcip, a muzyk ma się dobrze, choć musiał wziąć przymusowy urlop od show-biznesu, przeszedł przez więzienie, szpital psychiatryczny, odwyk...

Wszystko wskazuje na to, że wakacje za kratkami dobrze Steele'owi zrobiły, bo najnowsza produkcja zespołu - album "Dead Again" - jest jednym z najciekawszych w dorobku amerykańskiego kwartetu. To podsumowanie dotychczasowej kariery zespołu, materiał drapieżny i epicki zarazem. Zaskakują teksty, od śmiałych wspomnień narkotykowych upadków lidera w utworze tytułowym po gorący głos przeciw aborcji w "These Three Things". Bo Peter Steele, do niedawna hedonista i bluźnierca, oświadczył właśnie, że zerwał z dotychczasowym życiem. Odzyskawszy wiarę, swoją twórczość podporządkuje teraz głoszeniu Słowa Bożego. Prawda to czy kolejny kontrowersyjny żart, trudno dociec. Najważniejsze, że Type O Negative wracają w wielkim stylu.

"Dead Again", Type O Negative
SPV