Jak trudno nagrać dobry koncert bez prądu można się było przekonać, słuchając płyty z hitami zespołu Korn. Ojcowie amerykańskiego nu metalu pozbawieni woltów i efektów zabrzmieli karykaturalnie. Z Kayah mogło być podobnie, bo mieszanka popu przyprawionego soulem i funkiem, do jakiej nas przyzwyczaiła szefowa Kayaksu, często posiłkuje się syntetycznymi brzmieniami.

Artystka wyszła z tej potyczki obronną ręką, choć kilka rzeczy nie wypaliło. Obroniła się jako najlepsza w Polsce popowa wokalistka, która w ciągu sekundy potrafi zmienić się w charyzmatyczną showmankę z dynamitem w gardle. W ciągu całego wypełnionego tańcem i zabawą koncertu potknęła się tylko raz, kiedy w kulminacyjnym punkcie "Jestem kamieniem" nie udało się jej wyciągnąć najwyższego dźwięku. Ale to zupełnie nieistotne, bo zarówno w balladach zaaranżowanych na kwartet smyczkowy, jak i szybszych numerach z udziałem latynoskiego instrumentarium Kayah wrzuca szósty bieg.

Nie wykorzystano natomiast największego atutu serii unplugged, czyli intymnej atmosfery muzykowania dla przyjaciół. Lauryn Hill podczas występu bez prądu siedziała wśród publiczności z gitarą i brakowało tylko grilla, żeby poczuć się jak na domówce u starej kumpeli. Z oczywistych powodów trudno uzyskać podobny efekt, grając z kwartetem smyczkowym i rozbudowaną sekcją rytmiczną. Mimo to można było pomyśleć o subtelniejszym oświetleniu albo lepszym wyeksponowaniu publiki, którą tu bardziej słychać, niż widać.

Po wysłuchaniu 12 utworów czuć też niedosyt niespodzianek. Świetny beatboxer Chesney Snow bębniący paszczą w "Na językach", duet z Anną Marią Jopek w "Kiedy mówisz" czy rozjeżdżająca się chóralna końcówka w coverze "Get Down On It" to trochę mało jak na godzinny show. Występ nie wejdzie do panteonu najsłynniejszych koncertów MTV Unplugged, których popularność i tak skończyła się dobre kilka lat temu, ale to mimo wszystko widowisko na światowym poziomie.


Kayah
Unplugged (Edycja specjalna CD+DVD)
Kayax/EMI