Niestety, z muzyką r'n'b w ostatnich latach jest tak, jak z kawą sprzedawaną przez sieciówki z galerii handlowych. Pyszna, gorąca, często z biszkoptem w promocji, ale podana w sterylnym plastikowym kubku. No i ten plastik po jakimś czasie przesłania całą resztę. Coraz trudniej rozróżnić Beyonce od Mary J. Blige od kolejnego odkrycia P.Diddy'ego od etc. I choć publiczność wciąż nabywa te produkcje masowo, wyniki na kontach się zgadzają, a muzyczne telewizje mają co pokazywać, uczucie znużenia rośnie. Swoim trzecim albumem Joss Stone udowadnia, że wcale nie musi tak być.

Reklama

20-letnia dziś Angielka miała zaledwie 16 wiosenek, gdy zadebiutowała albumem The Soul Sessions. Klasyczne soulowe standardy wyśpiewała brawurowo. Aż nie chciało się wierzyć, że ten mocny, cudownie modulowany głos wydobywa z siebie krucha blondyneczka. Krucha, ale z wielkim temperamentem. To było widać w jej pełnych pasji oczach, to można było usłyszeć na drugim, już autorskim albumie Mind, Body & Soul. 17 lat i świat u stóp? Właśnie tak.

Dziś ma lat 20. Przewrotnie tytułuje album "Przedstawiając Joss Stone". Tak zwykle nazywa się płyty debiutanckie. Można było się przestraszyć, że może to zapowiedź nowego kursu, jakiś głębszy ukłon w stronę list przebojów, które dotąd odwiedzała z wdziękiem, często, ale bez tak uwielbianej przez show-biznes pompy i przesady. Spokojnie, ten tytuł to w zabawa ze słuchaczem. W myśl starej dewizy - znacie?, to posłuchajcie.

Reklama

Joss Stone, owszem, przedstawia swoje nowe oblicze, ale to oblicze, którego bać się nie należy, a które, znając jej poprzednie płyty, docenimy w sposób wyjątkowy. Joss Stone jest bowiem artystką kompletną. Na tej płycie miękkość dzisiejszego r'n'b cudownie miesza się ze starym, szorstko-jedwabistym brzmieniem Motown. Tu nowoczesne beaty, mające w sobie i zdecydowaną uliczną barwę, i ten lekko plastikowy popowy posmak, nagle gdzieś tak płynnie przechodzą w wydźwięk... jazzowy. Ten album serwuje przyjemność słuchania nie jako płytkie doznanie dla leniwych właścicieli drogich zestawów głośnikowych, tylko wartość dodaną. Bo ostatnimi czasy rzadko zdarza się nam obcowanie z materiałem tak przyjaznym, a zarazem tak głębokim i niebanalnym.

Świetnym przykładem jest tu współpraca Joss z Commonem, raperem-wizjonerem z pochmurnego Chicago, wspólnie z którym tak lekko prześlizgują się od surowego brzmienia ulicy do soulowej klasyki. "Tell Me What We're Gonna Do Now" tak znakomicie wchodzi przy tym w ucho. A "Girl They Won't Believe It"? W tym utworze Joss udowadnia, że nowoczesny przebój może mieć w sobie nie tylko lekkość i przyjemną melodię, ale również głębię aranżacyjnych wokalnych kruczków stosowanych przez ostatnie dziesięciolecia tylko przez największe głosy sceny wokalnej. Mówcie soul, mówcie r'n'b, mówcie jazzy - co tylko chcecie. To wszystko jest tu.

Przy tej płycie nad każdym kawałkiem można rozwodzić się w nieskończoność. I chyba nie tędy droga, bo szkoda czasu, który znakomicie można spożytkować na chłonięcie tego albumu. Więc dwa słowa o "Music" z Lauryn Hill, która swą wokalizę ni to skanduje, ni to rapuje, ni to... gubi rytm - coś genialnego. I jeszcze jedno zdanie o producencie płyty, Raphaelu Saadiqu - kolejny dowód na to, że ten pobierający dawno temu nauki od Prince'a producent/kompozytor/muzyk z pewnością nie jest już tylko powielaczem dźwiękowej wizji swego mistrza. Znakomita płyta. Cóż więcej dodać?