Co oznacza tytuł waszej płyty? Tytułowi bohaterowie "Koń-duch" i "Nienarodzony" mogą budzić przerażenie.

Tego tytułu nie bierz dosłownie, ma raczej sugerować pewną aurę. Po prostu płytę nagrywaliśmy na farmie na południu Francji, mieliśmy widok na dużą stadninę i stary cmentarz. To działało na naszą wyobraźnię i zainspirowało wiele melodii na tym albumie. A tytułową frazę znaleźliśmy w którejś z książek. Pomyślałam, że tak można nazwać postaci, o których śpiewamy. To takie charaktery z innego świata.

Ciągle podróżujecie, jesteście w drodze, jak wpływa to na waszą muzykę?

Reklama

Żyjemy jak nomadowie. Pierwszą płytę nagrywałyśmy w Paryżu, w łazience mieszkania Sierry. Druga powstawała podczas trasy. Dopiero teraz mieliśmy chwilę czasu i komfortowe warunki. Mieszkałyśmy na odludziu, miałyśmy spokój i mogłyśmy nagrywać do późna w noc. Ale tak naprawdę wiele pomysłów dojrzewało już wcześniej, część zrodziła się w Nowym Jorku, a pracę nad miksami finalizowaliśmy w Reykjaviku. Miejsca nie mają jednak takiego znaczenia, jak to, co się dzieje w wyobraźni.

Starannie dobrane okładki, zdjęcia, makijaż... Świadomie budujecie wizerunek grupy. Nie boicie się, że więcej będzie się mówiło o waszych domalowanych wąsach niż o muzyce?

Dla nas aura wokół zespołu jest bardzo ważna. Sposób, w jaki kształtujemy przekaz wizualny, wpływa na naszą artystyczną tożsamość. To także - obok muzyki - kolejny sposób komunikacji z odbiorcami. Po prostu kreujemy charaktery.

I erotyczne konteksty. Zależy wam, żeby wasza muzyka też była odbierana jako stwarzająca zmysłowe napięcie?

Reklama

Czy nasza muzyka jest erotyczna? Myślę, że dominuje w niej nuta melancholii, smutku. To prawda, że równocześnie chcemy wytworzyć napięcie. Nie wiem tylko, czy tego rodzaju.

Lubicie łączyć elementy z różnych estetycznych światów: opery, hip-hopu, folku, elektronicznych hałasów. Ale też nawiązujecie do kreskówek i twórczości Jeana Geneta. Skąd taki rozrzut inspiracji?

Tak myślimy i tak postrzegamy świat. Dokładnie tak samo pracujemy. Dostrzegamy wielowymiarowość zjawisk. Nie ma w tym jakiegoś konkretnego przekazu - po prostu wykorzystujemy swoją wyobraźnię, działamy trochę jak dzieci. To dla nas naturalne.

Często się kłócicie?

Tworzenie muzyki przypomina dziecięcą zabawę, więc napięcia pojawiają się rzadko. Poza tym mamy podobną wyobraźnię. Oczywiście każda wnosi do muzyki coś swojego - Sierra trochę abstrakcji i symbolicznego myślenia, co wynika z jej klasycznego wykształcenia, ja więcej chaosu i nieporządku. Świetnie się uzupełniamy.

Ponoć zależy wam, by grywać w niecodziennych miejscach. Gdzie wolałybyście wystąpić - w La Scali czy pośród hiphopowców w skateparku?

Reklama

Podobają mi się oba pomysły. Niedawno wystąpiłyśmy w nobliwej Carnegie Hall i było to naprawdę wspaniałe przeżycie. Byłam zachwycona akustyką - nasze beatboxy brzmiały tam niesamowicie.

Graliście dla swojej publiczności czy dla nowojorskiej elity?

To był występ na zaproszenie Davida Byrne'a. Większość stanowili ludzie, jacy przychodzą na nasze koncerty, choć to jednak Nowy Jork...

O co chodziło w aferze wokół "Kill Whitey Parties"? Ktoś zarzucił tobie i twoim znajomym rasizm, tylko dlatego, że organizujecie hiphopowe imprezy i przebieracie w hiphopowe ciuchy.

To idiotyczny wymysł dziennikarzy. Po prostu ktoś chciał narobić hałasu i mu się udało. Słuchamy hip-hopu i od lat organizowaliśmy takie zabawy, a jakiś idiota napisał, że naśmiewamy się z czarnej kultury. To musiał być ktoś wyjątkowo cyniczny i z chorą wyobraźnią.

Niedawno założyłaś własną wytwórnię Voodoo-EROS. Jakie plany wiążesz z tym projektem?

Voodoo-EROS powstało, by realizować plany innych zdolnych twórców. Chcemy także organizować wernisaże, wystawy, pomagać w każdy możliwy sposób artystom, których lubimy. W lipcu organizujemy wystawę mojej przyjaciółki w Warszawie i być może uda się połączyć to z koncertem w Polsce. Wydaliśmy też płytę projektu Sierry - Metallic Falcons.