Na "American Doll Posse" wciela się pani w postaci pięciu kobiet. Neurotyczna Clyde to Tori Amos znana z "Me And A Gun", pamiętnego wyznania o gwałcie, natomiast Pip - zaangażowana społecznie wojowniczka - to najnowsze wcielenie?
Te dwie kobiety to przyjaciółki z dzieciństwa, których dalsze losy potoczyły się zupełnie inaczej. Słyszałam, że bywam też identyfikowana z moją imienniczką, Tori, która łączy w sobie pierwiastek żeński oraz męski. Tak naprawdę jest we mnie równie dużo ze zmysłowej Santy oraz upolitycznionej Isabel, która w Yo George poddaje krytyce agresywną postawę prezydenta USA. Chodziło mi nie tyle o pokazanie różnych aspektów własnej osobowości, lecz pięciu typów kobiecości. To protest przeciwko patriarchalnemu stereotypowi Amerykanki, która może być albo dziwką, albo matką. Najpierw w mojej głowie narodziła się dźwiękowa strona albumu, potem teksty, a na samym końcu te pięć wyrazistych osobowości, których życie można śledzić w rozsianych po internecie blogach.
Nakłada pani także różne maski muzyczne, nawiązuje do country, tradycji wschodnioeuropejskiej, punka. Czy taka stylizacja ma chronić pani prywatność?
Tak. Ludzie bywają niedelikatni, nawet agresywni. Naprawdę trudno przechadzać się ulicami, gdy większość otaczających cię osób wie, że zostałaś zgwałcona. Po złych doświadczeniach z show-biznesem oraz mediami wolę opowiadać o swoich doświadczeniach mniej dosłownie i bez detali. W tym wypadku jednak za pomocą muzyki chciałam sportretować amerykańską kobietę w tych trudnych dla niej czasach. Wiele Amerykanek poddaje się społecznej marginalizacji i nie uświadamia sobie, w jakim kierunku idzie kraj i dokąd zmierza prowadzona przez Busha wojna.
Skoro problemy amerykańskich kobiet są pani tak bliskie, to dlaczego jeżeli już sięga pani po cudze utwory, to prawie zawsze ich autorami są mężczyźni, np. Eminem, Tom Waits czy członkowie Depeche Mode lub R.E.M.?
To świadomy wybór. Oczywiście istnieje dużo coverów autorstwa kobiet, np. Joni Mitchell, matki chrzestnej całej tradycji kobiecego śpiewania. Ale sięgając po tekst napisany przez mężczyznę, mogą mu nadać zupełnie nowy sens, stworzyć zaskakującą interpretację. Nie chodziło mi nigdy o stworzenie lepszej wersji oryginału, lecz o dodanie do niego czegoś własnego, osobistego. Byłoby mi o wiele trudniej osiągnąć taki efekt, sięgając po repertuar Alanis Morissette czy Suzanne Vega.
To prawda, że z wiekiem zaostrzył się pani krytyczny stosunek do Kościoła katolickiego?
Ja po prostu za dużo wiem o działaniu Kościoła jako instytucji politycznej. Jest oczywiście wielu ludzi postępujących zgodnie z nauką Chrystusa, ale to wciąż mniejszość. Typowym przykładem pozostaje amerykańska prawica, która, choć powołuje się na Biblię, niewiele ma tak naprawdę wspólnego z jej literą. Oni przecież odmawiają ludziom równości, tworzą patriarchalny model społeczeństwa. Dlatego od zawsze pociągała mnie, obecna chociażby w greckiej mitologii, wizja bogini zamiast boga mężczyzny. Choć jestem głęboko zainteresowana duchowością, nawet w jej wymiarze religijnym, to bliższej mi do kultury przedchrześcijańskiej. Niestety, na Zachodzie mnóstwo prawd zostało zapomnianych albo zaprzepaszczonych. Ich ślady odnajduję dziś w mistycznych odłamach chrześcijaństwa, judaizmu oraz islamu.
Najwrażliwsza dusza amerykańskiego rocka alternatywnego dołączyła do chóru krytyków George’a Busha. Ale na nowym albumie "American Doll Posse" Tori Amos zajmuje się nie tylko polityką, o czym opowiada "Kulturze TV".
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama