"Często wiem, jaka muzyka pojawi się w filmie, zanim jeszcze padnie pierwszy klaps na planie. Konkretne piosenki pomagają mi wczuć się w klimat danej sceny" mówi o roli muzyki w swoich filmach Quentin Tarantino. Dlatego w jego produkcjach brak tradycyjnej muzyki ilustracyjnej. Zastępują je popowe numery sprzed 40 lat. Bohaterowie jego filmów podśpiewują często do piosenek sączących się w tle albo rozmawiają o muzyce (słynna dyskusja ze "Wściekłych psów" dotycząca wątków fallicznych w "Like A Virgin" Madonny).

Fani Tarantino będą zachwyceni podkładem do "Death Proof", najnowszego dzieła amerykańskiego reżysera, które zadebiutuje w naszych kinach w lipcu. Tarantino tradycyjnie postawił na zawadiacko-romantyczny pop lat 60. i 70., zaprawiony soczystymi dialogami z filmu, które odpowiednio nastrajają do kolejnych odsłon historii. I ponownie można sobie wyobrazić film zanim jeszcze wybierzemy się do kina - wystarczy posłuchać otwierającego płytę "Last Race" Jacka Nitzschego z ryczącymi silnikami teksańskich ścigaczy i zawadiackim basem zwiastującym kłopoty albo instrumentalnej schizofrenii Ennia Morriconego w "Paranoia Prima", żeby nabrać pewności, że Tarantino jest ciągle w formie.