Wykłady i warsztaty, które prowadzi dla uczestników akcji Coke Live Fresh Noise, są dla młodych muzyków nie tylko świetną lekcją historii i teorii muzyki, ale też kursem, jak żyć i zachować godność w show-biznesie.



Jesteś jednym z nauczycieli na warsztatach Coke Live Fresh Noise. Co na to twoja mama, która zawsze zarzucała ci, że za mało ćwiczysz?




Już przywykła (śmiech). Tak naprawdę nauka muzyki to dla mnie nie pierwszyzna. Kilka lat temu przygotowywałem dzieci sąsiadów do egzaminów w pobliskiej szkole muzycznej. Wolę jednak robić to, co na warsztatach, czyli dzielić się wiedzą z zakresu muzyki rozrywkowej. Z reguły zdobywa się ją samemu, cierpliwie ucząc się na własnych błędach. Ja lubię ją przekazywać, ale powiem szczerze, czuję się strasznie głupi (śmiech).



Nie przesadzaj. Złota Płyta za HollyŁódź i pierwsze miejsce na listach sprzedaży nie wzięło się znikąd.



Nagrałem wcześniej siedem płyt. Każda z nich sprzedała się w podobnym nakładzie. Trudno mi oprzeć się wrażeniu, że powodzenie mojego najnowszego albumu jest efektem obniżenia progu Złotej Płyty (śmiech). Dziesięć lat temu firma płytowa zastanawiała się, czy przedłużyć kontrakt z Myslovitz, choć ich debiutancka płyta sprzedała się w 150 tys. egzemplarzy. Dziś wynik dziesięć razy gorszy poczytuje się za sukces i daje za to nagrody. W czterdziestomilionowym kraju to horror.



Raczej realiaamp;hellip;




U nas winę za brak kultury kupowania płyt zrzuca się na artystów. To oni są źli i niedobrzy. A przecież z muzyką jest jak z kolejami. Koleje i sposób podróżowania nimi są wizytówką kraju. Mówi się nawet: jakie koleje, taki kraj. U nas koleje są wizytówką kraju, a muzyka wizytówką rządu. Mamy zrypany rząd i zrypaną sytuację na rynku muzycznym. U nas nie wydaje się płyt, tylko szuka jeleni. Promowani są nie artyści, którzy stoją twardo za swoim, ale osoby, które godzą się na kompromis. Najłatwiej wybić się chorągiewkom. Jak w Misiu: ja wam wszystko wyśpiewam. Jak będzie trzeba, zaśpiewa jak Ray Charles, a jak będzie trzeba inaczej, to jak Czesław Niemen. Byle tylko dać mu jakieś piosenki. Biorą takiego łosia, dają mu dwa procent z płyty i każą się zrzec praw autorskich. Potem wszystko się kręci, a zaiksy strumieniem płyną do firmy. Czuję się w obowiązku przestrzec przed tym uczestników kursu, żeby przez nieuwagę nie stali się łowną zwierzyną.



Czego chcesz zatem nauczyć swoich kursantów: podstaw muzyki, podstaw show-biznesu?




Wszystkiego, ale przede wszystkim samoświadomości i pokazać możliwości samplera. A to strasznie trudno zrobić metodycznie (śmiech).



Podczas zajęć apelujesz, by nie słuchać cię bezkrytycznie. To nietypowa metoda w polskiej szkole.




Należy dyskutować, filtrować i konfrontować słowa nauczyciela z własnym doświadczeniem. Trzeba mieć dystans i świadomość.



I dlatego w swoim wstępnym wykładzie kładziesz nacisk na to, jak zachować twarz w show-biznesie?



Nie jestem Mozartem ani Beethovenem, a w szkołach muzycznych nie uczą grać moich piosenek. Przeciętny słuchacz nie wie, jak wyglądało wielu klasycznych kompozytorów. Za to wie, jak wyglądam ja. My jesteśmy namacalnymi ludźmi, których przekaz jest skierowany do ludzi. I to jest tak samo ważne jak nasza muzyka. Oprócz tego, co mówią, ważne jest też, gdzie to robią i gdzie się pokazują. Jakie światło dają swojej twórczości. Trzeba brać odpowiedzialność za to, co się robi. To buduje świadomość, a w dalszym planie sprawia, że nie chadzasz na artystyczne kompromisy i nie zajmujesz się chałą. Dlatego chcę przekazać słuchaczom warsztatów, że warto poczekać i poćwiczyć pięć lat więcej, a nie od razu pchać się na afisz. Że w muzyce rozrywkowej nie chodzi o to, żeby pisać arcydzieła na następne sto lat, ale nagrywać płyty, grać koncerty. Że nawet kiedy ich nie ma, trzeba grać. Bo jeśli muzykę traktuje się poważnie, to trzeba się jej poświęcić - ona nie lubi kompromisów.



Czy któryś z twoich kursantów zaskoczył ciebie, starego wygę, czymś, co rzeczywiście było fresh noise?



Słyszałem kilka interesujących nagrań. Nie chcę na razie wymieniać żadnych nazw, bo przecież warsztaty mają formę konkursu, a jego zwycięzca pod koniec sierpnia wystąpi na festiwalu w Krakowie. Generalnie jednak w produkcjach moich - jak ich ładnie nazwałeś (śmiech) - kursantów słychać wiele wpływów tego, co się dzieje za granicą. Tymczasem na własnej skórze przekonałem się, że w Anglii moją siłą jest właśnie to, że jestem z Polski i że słychać to w mojej muzyce. Dlatego podczas zajęć próbuję im powiedzieć, że fakt, że urodzili się w tym kraju, nie jest ich ułomnością.



Czyli polskość powinna być powodem do dumy, a nie wstydu.



Czy jakiś inny kraj, który wstydziłby się swojej kultury? Nasza kultura jest regularnie niszczona. Jeśli profesor nie jest politykiem, to co mnie obchodzi, na kogo donosił? Mógł sobie donosić na kogokolwiek. Fakt, że to robił, nie jest wyznacznikiem jego profesury, ale człowieczeństwa. U nas te rzeczy są łączone, po to, by burzyć autorytety. Dlatego uważam i próbuję to też przekazać uczestnikom warsztatów, że sami dla siebie powinniśmy być autorytetem. Można to uzyskać jedynie non stop dążąc do perfekcji. Trzeba być wobec siebie bardzo wymagającym i krytycznym. Nie wolno bać się krytyki i obrażać za nią, bo inaczej jest duża szansa, że skończymy na słomianym zapale.



A ty się nie obrażasz na recenzentów?




Już nie. Żadna recenzja nie jest w stanie ani mnie obrazić, ani zmienić mojej oceny własnego utworu, bo ja nie robię swojej muzyki dla krytyków czy publiczności, ale dla siebie. Robiłbym ją nawet, gdybym nie móg wydawać płyt i grać koncertów.



Zabrzmiało to jak wyznanie Anonimowego Muzyka.



Muzyka jest moim życiem. Pierwszą rzeczą, jaką robię po otwarciu oczu, jest założenie słuchawek i sprawdzenie efektów mojej nocnej pracy. Mało tego, potrafię obudzić się w nocy, by poprawić jakiś kawałek, więc chyba jestem uzależnionyhellip;










































































Reklama