To już szósty krążek w dyskografii Linkin Park (nie licząc wydawanych wyłącznie dla fanów EP-ek z serii "LP Underground"), ale dopiero trzeci z nowymi studyjnymi nagraniami. Po raz pierwszy zespół zdecydował się na współpracę z uznanym producentem Rickiem Rubinem, tegorocznym laureatem nagrody Grammy. Poprzednie płyty studyjne powstawały pod czujnym okiem Dona Gilmore’a i to on w znacznej mierze był odpowiedzialny za brzmienie Linkin Park.

Reklama

Debiutancki album "Hybrid Theory" (2000) oraz jego następca "Meteora" (2003) ustawiły Kalifornijczyków w pozycji jednej z największych gwiazd nu metalu. Linkin Park w melodyjnych, przebojowych kompozycjach łączył metalową agresję gitar z melodyjnym śpiewem Chestera Benningtona i rapem Mike’a Shinody. Miano rapmetalowej ikony miała przypieczętować nagrana wspólnie z nowojorską gwiazdą hip-hopu Jayem-Z płyta "Collision Course", gdzie raper i muzycy Linkin Park nagrali przedziwne konglomeraty swoich przebojów. Na dodatek Mike Shinoda, jeden z muzycznych mózgów grupy, powołał do życia własny hiphopowy projekt Fort Minor. I gdy wydawało się, że Linkin Park na dobre skręci w stronę rapu, do produkcji nowego krążka zespół zatrudnił Ricka Rubina.

Ekscentryczny brodacz (odpowiedzialny za produkcję płyt tak różnych artystów, jak Slayer, Beastie Boys czy Justin Timberlake) całkowicie odmienił oblicze zespołu. Na płycie "Minutes to Midnight" nie ma już niemal żadnych elementów charakterystycznych dla wczesnego okresu działalności Linkin Park. Zniknęła gdzieś niemal cała elektronika, wyparowały skrecze, Shinoda został zepchnięty do roli współproducenta, a jego rapowe wstawki pojawiają się sporadycznie. Z numetalowej gwiazdy Linkin Park stał się grupą grającą niezbyt awangardowy, ale solidny rock.

Za dużo ballad, za mało ognia - to pierwsza opinia, jaka przychodzi na myśl po wysłuchaniu "Minutes to Midnight". I faktycznie: na albumie przeważają kompozycje łagodne, ale też bardziej przemyślane niż na poprzednich krążkach. Zwiastunem tej zmiany jest już singiel "What I’ve Done" (motyw przewodni tego utworu przywodzi na myśl muzykę Johna Carpentera do... horroru "Halloween"), ale i tak to jeden z najbardziej dynamicznych fragmentów płyty. Fani "starego" Linkin Park także znajdą tu coś dla siebie: żywiołowe "Given Up" i "Bleed It Out" (co ciekawe, oba oparte na podobnym, wyklaskiwanym rytmie) czy agresywne "No More Sorrow". Jednak pozostałe utwory zamieszczone na "Minutes to Midnight" to raczej kompozycje spokojne, nastrojowe, często wkraczające w rejestry do tej pory w muzyce zespołu nieobecne, jak choćby "Shadow Of The Day", utrzymane w stylistyce bliższej dokonaniom U2 niż grup numetalowych.

Reklama

Muzyków Linkin Park najwyraźniej zmęczyła rola idoli nastolatek. Chester Bennington i spółka dorośli, spoważnieli i najwyraźniej nie przejmują się tym, że pewnie część młodocianej publiki się od nich odwróci. Trudno bowiem spodziewać się, że "Minutes to Midnight" powtórzy kolosalny sukces "Hybrid Theory" (status Diamentowej Płyty i ponad 10 mln egzemplarzy sprzedanych tylko w Stanach Zjednoczonych) czy chociażby "Meteory" (sześciokrotna platyna w USA). Ale nawet jeśli poniesie finansową klęskę (o co raczej Linkin Park martwić się jednak nie musi), pozostanie sporym osiągnięciem muzycznym zarówno grupy, jak i Ricka Rubina.