Kompozytorem ilustracji filmowych zostaje się z różnych powodów, ale Morricone stał się nim w latach 60. po prostu dla pieniędzy. Wcześniej komponował muzykę dodekafoniczną oraz fascynował się dadaistycznymi poszukiwaniami Johna Cage’a. Przede wszystkim jednak wsławił się jako członek Gruppo di Improvvisazione Nuova Consonanza, czyli legendarnej formacji skupiającej kompozytorów zainteresowanych twórczością intuicyjną. W latach 60. przyczynili się oni do rehabilitacji improwizacji w kręgach akademickich. Uprawiany przez niego zawód awangardowego kompozytora oraz trębacza nie wystarczał jednak do utrzymania niemałej rodziny. Tym samym świat zyskał wybitnego twórcę muzyki użytkowej, tracąc jednocześnie świetnie zapowiadającego się eksperymentatora.
Kiedyś muzykę dla filmu pisali najwybitniejsi kompozytorzy, z Prokofiewem czy Szostakowiczem na czele. Dziś to domena rzemiosła, czy raczej przemysłu. Przeciętny hollywoodzki dźwiękokleta tworzy banalną melodyjkę z akordami. Następnie sztab jego asystentów bierze się za schematyczne rozpisanie tematu na kilkudziesięcioosobowy skład, by osiągnąć "wstrząsające" symfoniczne brzmienie. Ale nawet w takim towarzystwie jest miejsce dla prawdziwego artysty.
Ennio Moricone to mistrz łączenia służebnej wobec obrazu funkcji muzyki (szacunek dla dramaturgii, genialne wyczucie nastroju i poetyki) z indywidualnym stylem. Choć kompozycje Morricone są silnie osadzone w tradycji romantycznej i XX-wiecznej, wyróżnia je elegancja i wysmakowanie rodem z koncertów Mozarta. No i poczucie humoru oraz zmysł do nieklasycznych brzmień: wygrywane na fujarce, drumli oraz ustnej harmonijce tematy z westernów Sergia Leone do dziś kojarzą się z Dzikim Zachodem, choć z autentyczną muzyką amerykańskiej prerii niewiele je łączy.
Gdy Morricone zaczął osiągać sukcesy w filmowym biznesie, środowiska awangardowe obłożyły go anatemą. Dopiero lata 90. przyniosły renesans jego "poważnej" twórczości, ale był to już zupełnie inny Morricone – naznaczony trzema dekadami pisania na zlecenie. Do muzyki Włocha przeniknęły z kina, podobnie jak do nowych dzieł orkiestrowych oraz chóralnych Wojciecha Kilara, chwytliwe melodyjki oraz błyskotliwe efekty ilustracyjne. Ku uciesze jego fanów i zgorszeniu miłośników awangardy.
Zaczął też sięgać po przemawiające do masowej wyobraźni tematy. Swoje "Voci dal Silenzio" poświęcił ofiarom tragedii 11 września, a "Pieśń o Bogu ukrytym", którą wykona w Krakowie obok największych filmowych hitów, skomponował do tekstów Jana Pawła II. Jedno jest pewne: będzie to dzieło wyśmienicie napisane i zorkiestrowane, obfitujące w błyskotliwe melodie i harmonie, czego nie można powiedzieć o żadnym z pop oratoriów Piotra Rubika.
Miejmy nadzieję, że porównanie "Zakochanych w Krakowie" tego ostatniego z "Pieśnią o Bogu ukrytym" uświadomi wielbicielom nowej muzyki religijnej miałkość dokonań twórcy "Psałterza Wrześniowego”. W Krakowie Moriccone osobiście poprowadzi znakomite włoskie zespoły. Odczytaniami jego utworów parali już jednak artyści wszelkiej maści: od twórców spod znaku sztuki cukierkowo-gastronomicznej (dwa krążki poświęcił Włochowi pianista Richard Clayderman) do ikony postmodernistycznej awangardy Johna Zorna (legendarna płyta "Big Gundown" z 1984 roku ze zwariowanymi interpretacjami tematów ze spaghetti westernów).
Także świat klasyki zaczyna coraz życzliwej przyglądać się dokonaniom Włocha. Wirtuoz wiolonczeli Yo-Yo Ma nagrał przed rokiem monograficzny album z jego muzyką. Wiele wskazuje na to, że Ennio Morricone może stać się obok Cage’a i Góreckiego jednym z niewielu współczesnych twórców, którzy przejdą zarówno do historii kultury popularnej, jak i elitarnej.
Ennio Morricone "Pieśń o Bogu ukrytym"
Kraków, 7 czerwca