Marlene Dietrich zwykła mawiać o Burcie Bacharachu, że był najważniejszym mężczyzną jej życia. I to nie tylko z powodu najbardziej błękitnych oczu, jakie kiedykolwiek widziała niemiecka gwiazda. W pierwszej połowie lat 60. 57-letnia aktorka, obdarzona - jak ujął to Ernest Hemingway - "głosem, który łamie serca" i młodszy od niej o 27 lat zabójczo przystojny kompozytor stworzyli jeden z najwspanialszych tandemów w dziejach muzyki rozrywkowej. Ich wspólny dorobek utrwala wydana właśnie płyta "Marlene Dietrich with The Burt Bacharach Orchestra", pierwsza w historii kompilacja wspólnych nagrań Dietrich i Bacharacha, do tej pory rozproszonych nie tylko płytach, ale też w katalogach różnych wytwórni fonograficznych.

Reklama

Dietrich od początku kariery szokowała swoim życiem prywatnym. Była zamężna przez 50 lat (do śmierci męża Rudolfa Siebera), jednak tuż po wyjeździe do Hollywood jej małżeństwo stało się mitem. Jeszcze w Niemczech lubiła bywać w lesbijskich lokalach dekadenckiego Berlina i zmieniać mężczyzn jak rękawiczki. Jej kochankami byli Gary Cooper, Erich Maria Remarque, Jean Gabin, Frank Sinatra, John Wayne czy Kirk Douglas, a kochankami Imperio Argentyna i Mercedes de Acosta, wcześniejsza partnerka Grety Garbo.

"Pojawił się w moim życiu, żeby je zmienić. Od tego momentu żyłam już tylko po to, aby pracować na scenie i podobać się jemu" mawiała o Bucharachu Dietrich. "Prałam jego koszule i skarpetki, w przerwie między koncertami kazałam suszyć jego smoking w kotłowni teatru - dbałam o niego jak o zbawcę." Nieznany aranżer spadł jej praktycznie z nieba. W 1957 r., korzystając z tego, że aktorka i wokalistka zwolniła swojego poprzedniego dyrygenta i pianistę Petera Matza, zastukał do wrót jej posiadłości w Beverly Hills i dostał szansę. W ciągu sześciu lat Bacharach jako aranżer, kompozytor i życiowy partner uczynił z piosenkarki występującej w nocnych klubach prawdziwą gwiazdę. To on namówił Marlenę do wykonania niestety nieobecnej na składance piosenki "Where Have All the Flowers Gone?". Aktorka była sceptycznie nastawiona do pomysłu Bacharacha, gdyż nie podobał jej się utwór, śpiewany wcześniej przez… Peta Seegera. W końcu, po wielu namowach, po raz pierwszy zaśpiewała go na koncercie w Paryżu w 1959 roku. Rok później nagrała go w studio po francusku, angielsku i niemiecku. Z czasem piosenka stała się jednym z największych przebojów w karierze Dietrich.

Bucharach był dla Dietrich kimś w rodzaju drugiego Josefa von Sternberga, z tą różnicą, że Sternberg ostatecznie nie porzucił swej gwiazdy dla aktorki Angie Dickinson (m.in. "Rio Bravo"). Tak samo jak w 1930 r. rola kabaretowej gwiazdki Loli-Loli w wyreżyserowanym przez niego "Niebieskim aniele" otworzyła przed Marlene bramy hollywoodzkiej fabryki snów, tak samo za sprawą albumu "Dietrich in Rio" (1959) artystka, sklasyfikowana przez Amerykański Instytut Filmowy na dziewiątym miejscu listy największych kobiecych gwiazd kina, zawładnęła estradami całego świata.

Reklama

Jej piosenki śpiewano od Berlina przez Paryż, Londyn, Nowy Jork po Rio de Janeiro, Tel Aviv i Warszawę, gdzie 18 stycznia 1964 r. gwiazda, otulona w białe futro z łabędziego puchu, niezapomnianym koncertem w Sali Kongresowej rozpoczęła swoje sześciodniowe tournée po Polsce. Większość piosenek, które zaśpiewała wraz z akompaniującym jej wówczas Bucharachem, znajdziemy na wydanej właśnie kompilacji "Marlene Dietrich with the Burt Bacharach Orchestra", zwierającej największe szlagiery artystki z lat 1959 - 65.

Wśród 20 utworów można tu usłyszeć m.in. "Lily Marleen", "Marie, Marie", "Falling in Love Again", „Kisses Sweeter than Wine" czy "I Can't Give You Anything but Love", którym miała zwyczaj rozpoczynać wszystkie swoje występy. Do pełni szczęścia brakuje tylko "Mutter, hast du mir vergeben", niemieckojęzycznej wersji piosenki "Czy mnie jeszcze pamiętasz?", do której wokalistka za 400 dolarów kupiła prawa od Czesława Niemena i jeszcze w tym samym roku włączyła do swojego repertuaru, uprzednio napisawszy własny tekst o tęsknocie za ojczyzną. Brak przeboju Niemena to novum w dziedzinie kompilacji nagrań Marlene Dietrich, bo artystka w testamencie zażyczyła sobie, żeby wszystkie składanki wydawane po jej śmierci kończyły tym utworem.

"Marlene Dietrich with The Burt Bacharach Orchestra" (Bureau B/ISound Labels)