Oni zawsze wracają. To nie tytuł niskobudżetowego horroru, ale modus operandi gwiazd rocka z przeszłości. Jakkolwiek dramatyczne nie byłoby rozstanie, jakkolwiek ostateczne deklaracje nie padałyby z ust muzyków, zawsze można znaleźć wymówkę uzasadniającą odtrąbienie powrotu w blasku i chwale. Zresztą wymówki niepotrzebne, bo fani nie zadają pytań, ale cieszą się, że znów ktoś zwrócił im to, co wydawało się bezpowrotnie utracone. Genesis mają ten komfort, że mogą podobny cyrk odstawiać niemal co sezon. Tyle bowiem wcieleń miał brytyjski zespół, że każde z nich zasługuje na osobny come back.

Genesis kultowy
Zaczynali pod koniec lat 60. od tego, co wszyscy – od rock’n’rolla. Ich młodzieńcze ambicje szybko jednak wykroczyły poza nieśmiałe próby zawojowania list przebojów. U progu nowej dekady wykrystalizował się najsłynniejszy skład zespołu - Peter Gabriel śpiewał, Steve Hackett grał na gitarze, Mike Rutherford na basie (choć gitarą też nie gardził), Tony Banks obsługiwał instrumenty klawiszowe, a Phil Collins wystukiwał rytm. Kształtu nabrała też muzyczna wizja, przełamująca bariery, w których zamknięty był ówczesny rockowy kanon. Genesis śmiało kroczyli w awangardzie rocka progresywnego, wydając swoje opus magnum w 1974 roku. Album zatytułowany "The Lamb Lies Down On Broadway" łączył wszystkie zalety i grzechy gatunku. Zawierał muzykę odważną i oryginalną, ale przeciętnego zjadacza rocka odstraszał wielopiętrowymi aranżacjami, artystowskim zadęciem oraz bełkotliwymi - lub jaeśli ktoś woli enigmatycznymi i poetyckimi - tekstami. Dziś otoczony kultem, w chwili wydania "The Lamb..." nie spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem, co ułatwiło Gabrielowi podjęcie decyzji o skupieniu się na karierze solowej.


Genesis przebojowy
Wiele wskazywało na to, że odejście wokalisty wizjonera zabije zespół, ale stało się zupełnie inaczej. Genesis wyszli z tej próby wzmocnieni. Zza perkusji wyłonił się bowiem dysponujący ciekawą barwą głosu Phil Collins, który już wcześniej podśpiewywał w niektórych utworach. Styl grupy ewoluował. Pod koniec lat 70., kiedy solową karierę wybrał również gitarzysta Steve Hackett, ambitne rockowe suity ustąpiły miejsca chwytliwym refrenom i wpadającemu w ucho, bombastycznemu brzmieniu. Brytyjczycy poświęcili miłość setek tysięcy starych, wiernych fanów, przeobrażając się w poprockowe monstrum słuchane przez miliony. Nie koncertowali już w teatrach ani nawet halach. Takie hity jak "Mama" czy "Land Of Confusion" przyciągały bowiem tłumy, które ledwie mieściły się na stadionach i katapultowały Genesis na listę najbardziej popularnych wykonawców w historii muzyki rozrywkowej.
To właśnie wcielenie grupy zobaczymy w Chorzowie. Choć niewiele brakło, by stało się inaczej. Banks, Collins i Rutherford chcieli zebrać skład, który nagrał "The Lamb...". Niestety, Peter Gabriel był ponoć zbyt zajęty, a Steve Hackett bardziej ceni sobie garstkę własnych fanów niż granie dla tłumów.

Genesis odmłodzony

Zanim jednak doszło do powrotu najbardziej rozpoznawalnego wcielenia Genesis, zespół musiał się rozpaść. A chwilę to trwało... Najpierw odszedł Phil Collins. Podziękował kolegom za współpracę w 1996 roku, informując wszystkich zainteresowanych, że zamierza się skupić na karierze solowej, w tym muzyce jazzowej i projektach filmowych. Nieoficjalnie mówiło się o kłopotach ze słuchem, które kazały Collinsowi zwolnić nieco tempo po ćwierćwieczu spędzonym w jednym z największych zespołów rockowych w historii. Ale jego koledzy ani myśleli się poddać. W roli wokalisty zaangażowali zdolnego młodzieńca Raya Wilsona, z którym nagrali świetny album Calling All Stations. Niestety, fani Genesis, szczególnie ci zza Oceanu, nie byli gotowi wybaczyć im kolejnej zmiany frontmana i zignorowali płytę. Zespół ukarał ich więc blisko dziesięcioletnim milczeniem. Lada dzień przekonamy się, czy warto byo czekać.










Reklama



Genesis solowe odpryski

Peter Gabriel "So" (1986)
Gabriel jak zawsze mroczny, eklektyczny i nieco koturnowy, za to jak nigdy przebojowy. Wystarczy wspomnieć dynamiczny „Sledgehammer” oraz „Don’t Give Up”, fenomenalny duet z Kate Bush.

Phil Collins "...But Seriously" (1989)
Collins dojrzały, acz wściekle komercyjny. Przyjazny radiu jak żaden inny muzyk Genesis. Największy hit z tej płyty „Another Day In Paradise” do końca świata ma zapewnione miejsce na playlistach.

Mike & The Mechanics "Beggar On A Beach Of Gold" (1995)
Rutherford i jego Mechanicy to soft rock dla dorosłych, nie tak odległy od komercyjnych nagrań Genesis. Utwory z płyty można podzielić na dwie kategorie: hity i wypełniacze.

Steve Hackett "To Watch The Storms" (2003)
Każda płyta Hacketta jest inna. Grywał m.in. rocka progresywnego, bluesa, klasyczną muzykę gitarową, by w końcu wypracować własną, niepowtarzalną formułę. Bardzo to angielskie, gotyckie i wysmakowane.













Wzloty i upadki Genesis

Wzloty:
"Selling England By The Pound" (1973)
Pierwszy album grupy nagrany z użyciem syntezatorów. Phil Collins debiutuje na nim jako kompozytor i po raz drugi wspiera Petera Gabriela wokalnie. Utwory tego drugiego przypominają jego późniejsze solowe dokonania - dopracowane w szczegółach zarówno brzmieniowych, jak i tekstowych.

"Invisible Touch" (1986)
Tytułowy utwór, jako pierwszy w karierze Genesis, wspiął się na pierwsze miejsce amerykańskiej listy przebojów i ugruntował miejsce grupy wśród gwiazd popu. Utwory z tego albumu, m.in. "Land Of Confusion" stały się królami dyskotek lat 80.

Upadki:

Duke (1980)
Pierwszy album bez gitarzysty Steve Hacketta i pierwsza próba skierowania toru zespołu w stronę pop rocka. Od tej płyty Genesis przestają być uważani za część nurtu art rockowego. Tracą przy tym dawnych fanów, co dodatkowo zwiększa roszady w składzie kapeli.

Abacab (1981)
Najbardziej znienawidzony przez krytykę i fanów album, na którym członkowie zespołu (już bez Gabriela) zamiast rozbudowanych kompozycji nagrali proste, mało oryginalne piosenki. Całkowitą klęską okazała się trasa koncertowa, podczas której muzycy zostali niejednokrotnie wygwizdani.
















Reklama