Sinead O’Connor była już zbuntowaną gwiazdą rocka i zwolenniczką IRA. Ogłosiła światu, że jest lesbijką, by po kilku miesiącach zostać szczęśliwą żoną i matką. Frank Sinatra nazwał ją nawet irlandzkim straszydłem, ale i tak 17 lat temu cały świat oszalał, widząc łzę na jej policzku w teledysku "Nothing Compares 2 U". Już dziś w Poznaniu słynna piosenkarka wystąpi na koncercie promującym jej najnowszy album "Theology".

W 1987 roku stała się symbolem nowego, kobiecego rocka, a trzy lata później zdobyła nagrodę Grammy i szczyty list przebojów za sprawą drugiego krążka "I Do Not Want What I Haven’t Got". Świadomie ignorując oczekiwania rynku, nagrała orkiestrowy album "Am I Not Your Girl?" (1992), by potem wydać cztery dojrzałe i ambitne płyty, z których każda sprzedawała się gorzej od swej poprzedniczki. Wreszcie zniechęcona stwierdziła, że daje sobie spokój z muzyką.

Jej muzyczna emerytura była krótka i zakończyła się pod koniec 2005 roku, gdy Sinead stwierdziła, że jej misją jest teraz "uwolnienie Boga z oków religii" i wydała niezbyt udany krążek reggae "Throw Down Your Arms". Natomiast wydarzenia 11 września po sześciu latach skłoniły ją do zarejestrowania albumu "Theology", na który złożył się ten sam zestaw piosenek nagrany podczas dwóch różnych sesji. Irlandka na zarejestrowanym w Londynie i Dublinie podwójnym albumie dzieli się bowiem z nami niezwykle oczywistymi refleksjami nad bolączkami współczesnego świata, podpierając się w warstwie tekstowej psalmami i pismami starotestamentowych proroków.

Dźwięki, niestety, również nie frapują. Na "Sesjach dublińskich" dostajemy nudnawe, akustyczne, gitarowe kompozycje, drugi krążek to z kolei zarejestrowane z towarzyszeniem zespołu "Sesje londyńskie", a więc te same nagrania (choć ich układ na płycie jest nieco inny) obudowane syntetycznymi loopami, partiami elektrycznych gitar i instrumentów smyczkowych. Niezrozumiały koncept pogłębia i tak widoczną schizofrenię koncepcji owego wydawnictwa, choć geneza owej idei jest akurat zdumiewająco oczywista.

"Nagrałam podwójny album, bo zauważyłam na koncertach, że publiczności podobają się również te momenty, gdy zostaję na scenie sama z akustyczną gitarą" - rozbrajająco wyznała artystka w wywiadzie udostępnionym na stronach serwisu MySpace. Pozostaje żal, że nie obudowała nie najlepszych tekstów ambitnymi i świetnie zaaranżowanymi utworami, do jakich przyzwyczaiła nas na swych wczesnych krążkach. Jej potężny i trudny do wtłoczenia w jakiekolwiek schematy głos gubi się po prostu w miałkości autorskich utworów, jak również w nijakich wersjach "I Don’t Know How To Love" z musicalu "Jesus Christ Superstar" czy spopularyzowanego przez Boney M. "Rivers of Babylon" z nowymi słowami autorstwa Irlandki. Bez wątpienia podwójny album ukazuje dwie odmienne twarze artystki, ale brakuje na jej nowym wydawnictwie tak punkowej zadziorności pamiętnej "Mandinki", jak i emocjonalnej subtelności ballad z jej drugiego krążka.

Po premierze "Theology" piosenkarka wyrusza w tournée, promując nowy album od Moskwy do Los Angeles. Mimo że protestanckie Stany Zjednoczone nigdy nie wybaczyły jej demonstracyjnego zniszczenia fotografii Jana Pawła II, większość amerykańskich występów już wyprzedano. Ze świecą jednak było szukać podobnego entuzjazmu w Polsce, gdy okazało się, że to ona wystąpi na tegorocznej Malcie zamiast Roberta Planta. Trudno się temu dziwić, bowiem 16 lipca Sinead po wyjściu na scenę może nam zafundować godzinę ze swym nowym albumem, a fani - tak jak to było w 1997 roku w katowickim Spodku - ponownie nie doczekają się "Troy" i "Nothing Compares 2 U".

Przekora O’Connor nie powinna nikogo szokować. Artystka była już bowiem zakonnicą, księdzem i rastamanem, tyle że kompletnie nieprzewidywalnej piosenkarce chodzą po głowie coraz dziksze pomysły. Nawet jeśli nic nie wyjdzie z planów nagrania chorałów gregoriańskich i płyty z piosenkami dla dzieci, jedno pozostanie pewne - z pewnością nie zapuka już ona do wrót mainstreamu. Sinead, czterdziestoletnia matka czworga, zdążyła nas już bowiem przyzwyczaić do tego, że to ona sama kroczy krętymi ścieżkami swej kariery i wydaje się, że nie wpuści nikogo na ów szlak i przez następne 40 lat.











Reklama