"Jeśli przyglądać się fotografiom Wojciecha Kilara, nieraz zdarzało się, że patrzymy na zatopionego w myślach mnicha; innym razem, że obserwujemy pogrążonego w twórczym natchnieniu szalonego naukowca; wreszcie, że obcujemy z kimś łagodnym, cichym, dobrym i otwartym. Najważniejsze i najwyraźniejsze są dziś już siwe, stojące, jakby naelektryzowane włosy. Dalej: nieco zgarbiona sylwetka, zdradzająca czujność, żywa i aktywna, choć w pozornym uśpieniu. Wreszcie twarz i oczy - ciepłe, pełne energii, ludzko-kocie" - trafnie opisał pięć lat temu w "Tygodniku Powszechnym" postać 70-letniego kompozytora Tomasz Cyz.

Po pięciu latach niewiele w obrazie kompozytora się zmieniło. Także i to, że za jubileuszami i honorami nie przepada, a już najbardziej nie cierpi wbijania się w smoking. Tak jak jego muzyka nie uznaje sztywnych zasad i konwenansów.

Ale może właśnie dlatego jego muzyka potrafi porwać każdego. Kompozytorskie credo Kilara to nie sztuka dla sztuki, ale pisanie takiej muzyki, jaką sam by chciał usłyszeć. A sam jest prostolinijny, szczery i wysoce emocjonalny. Oszczędnie mówi o hollywoodzkich sukcesach swoich ścieżek do filmów Francisa Forda Coppoli, Jane Campion czy Romana Polańskiego, chętniej wspomina o skromnym domu w Katowicach, gdzie od 60 niemal lat tworzy muzykę klasyczną i filmową, lub o tym, że uwielbia najnowsze modele mercedesów, byle blokada prędkości była w nich zdjęta.

Za Wojciecha Kilara od zawsze najlepiej przemawia jego muzyka. Rozpoznawalna od pierwszych dźwięków. Ekstatyczny "Exodus", góralski "Krzesany", arcypolski polonez z "Pana Tadeusza", upojny walc miłosny ze "Smugi cienia", niepokojące dźwięki do "Struktury kryształu", "Salta", przepojone melancholią melodie z "Portretu damy" i "Pianisty", czy w końcu szaleńczo-obłąkańcze motywy "Ziemi obiecanej"... prawdziwe kłębowisko emocji, wobec którego nikt nie może być obojętny.
"Uważam, że prawdziwie wartościowe są te utwory, które wykonawcy chcą grać, a publiczność słuchać" - często powtarza Wojciech Kilar.

Kiedy parę lat temu Narodowa Orkiestra Symfoniczna wyruszyła w muzyczną podróż pt. "Pociąg do muzyki Kilara" można było zobaczyć, jak działa muzyka Wojciecha Kilara. Koncertów z muzyką z "Lalki", "Pianisty" czy góralskich utworów kompozytora jak zaczarowani słuchali przypadkowi turyści z plecakami na dworcach kolejowych w Rzeszowie i Krakowie. Na łące w Medyce - ludzie, którzy chyba pierwszy raz byli na koncercie. Większość niemal ze łzami w oczach.

Wojciech Kilar urodził się 17 lipca 1932 roku we Lwowie, kształcił w Rzeszowie, Krakowie (fortepian; kompozycja u Artura Malawskiego), wreszcie w Katowicach (kompozycja i fortepian u Bolesława Woytowicza), na letnich kursach nowej muzyki w Darmstadt (1956 rok) i w Paryżu u słynnej Nadii Boulanger. Muzyka Kilara wyrosła z polskiego i europejskiego neoklasycyzmu. Jego twórczość wyznaczają ramy "Dwóch miniatur dziecięcych na fortepian" (1947) oraz "Missa pro pace" (2000) i muzyka do filmu "Persona non grata" Krzysztofa Zanussiego (2005). Do roku 1974, kiedy skomponował swój najsłynniejszy dzisiaj utwór, poemat symfoniczny "Krzesany", Kilar uchodził za czołowego przedstawiciela polskiej awangardy muzycznej. Potem głównym składnikiem jego muzyki - nie tylko filmowej - staje się klasyczno-romantyczna tradycja melodyka. Współpracuje z najsłynniejszymi reżyserami w kraju i za granicą, tworzy też dzieła religijno-narodowe - wyraz głębokiej wiary i chrześcijańskiej postawy kompozytora.










Reklama