Fani starych nagrań Stinga odetchną z ulgą. Gordon Sumner (prawdziwe nazwisko wokalisty) w końcu dał sobie spokój z renesansowymi kupletami i lutnią. „Symphonicities” to zbiór największych hitów artysty (zarówno solowych, jak i tych z repertuaru The Police) zaaranżowanych na skład orkiestrowy – i to nie byle jaki, bo mówimy o Royal Philharmonic Concert Orchestra. Kłopot w tym, że ci ostatni prezentują się tu jak Robert Kubica w fiacie 126p. Zamiast wykorzystać potencjał jednej z najlepszych grup koncertowych świata, Sting wynajął ich w charakterze rzemieślników – zwykłych muzyków sesyjnych, których jedynym celem jest jak najwierniejsze odwzorowanie oryginalnych numerów.

Reklama

Niewiele tu prób odświeżenia znanych do bólu evergreenów. Najlepszym tego przykładem może być „Englishman In New York”. Musiałem przesłuchać ten numer dwa razy, żeby zorientować się, że to nie jest jednak wersja oryginalna. Ta kompozycja pierwotnie zawierała już w sobie elementy orkiestrowe (słynne smyczkowe pizzicato wpadające natychmiast w ucho) i aż prosiło się, żeby trochę je rozruszać. Tymczasem jedyną zmianą, na jaką zdecydował się Sumner, było zastąpienie łkającego, jazzującego saksofonu płochliwym klarnetem – cóż za szalony krok!

Podobnie jest choćby z „Next To You” The Police, gdzie miejsce żwawych gitarowych akordów zajęły wiolonczele naśladujące wiernie styl grania Andy’ego Summersa. Nawet sam wokalista nie stara się za bardzo pokazać innych odcieni starych kompozycji i sprawia wrażenie, jakby śpiewał własne covery. Choć trzeba przyznać uczciwie, że jego głos mimo upływu czasu wciąż jest w świetnej kondycji, co słychać doskonale w ascetycznie zaaranżowanej „You Will Be My Ain True Love”.

Szczęśliwie niecała płyta jest tak odtwórcza. Najbardziej drastycznemu zabiegowi poddano „Roxanne”, która z rockowego krzyku miłości zmieniła się w kameralną balladę symfoniczną, z bogatą sekcją smyczkową rodem z hollywoodzkiego soundtracku i melancholijnym obojem. Fanatycy Stinga nie pogardzą też zapewne białymi krukami – „The Pirate’s Bride” i „The End of the Game”. Anglik napisał je z myślą o poprzednich płytach, jednak ostatecznie trafiły one do szuflady (jeśli nie liczyć starych singlowych wydawnictw).

Reklama

„Symphonicities” to elegancki album, ale poza sentymentalnymi walorami trudno dostrzec sens jego nagrania z muzycznego punktu widzenia. Wiele jednak wyjaśniają ostatnie posunięcia Stinga, który wyraźnie myśli o emeryturze (wszak sześćdziesiątka stuknie mu już w przyszłym roku), bo zaczyna rzucać się na pieniądze niczym wygłodniała wiewiórka na orzechy w parku Skaryszewskim. Można zrozumieć jeszcze reaktywację The Police przed dwoma laty, bo w sumie czemu nie zagrać ze starymi kumplami i nie przypomnieć sobie czasów młodości, a przy okazji nie zgarnąć 360 mln dol. (tym samym trio wskoczyło na trzecie miejsce najbardziej dochodowych tras w historii, tuż po Rolling Stonesach i U2)?

Trudno natomiast zrozumieć, dlaczego Englishman, znany niegdyś ze wspierania m.in. Amnesty International, zdecydował się pod koniec ubiegłego roku zagrać koncert na zaproszenie córki uzbeckiego prezydenta Islama Karimova. Ten dyktator słynie z wyjątkowo okrutnej natury (politycznych przeciwników gotuje żywcem w więzieniach, a do pracy na polach bawełny wykorzystuje armię dzieci niewolników). Jedynym wytłumaczeniem jest pazerność Anglika, który za spełnienie zachcianki Gulnary Karimov zgarnął dwa miliony funtów. Jeśli jednak ktoś nadal pozostaje fanem Stinga, „Symphonicities” jest doskonałą rozgrzewką przed jego wrześniowym koncertem w Poznaniu, bo właśnie materiał z tej płyty artysta zaprezentuje na otwarciu tamtejszego stadionu.