"Miya" to artystyczne credo Borysewicza bez Lady Pank. Z kapitalnie brzmiącej gitary, i przy potężnym wsparciu kapitalnej sekcji rytmicznej, rockman z krwi i kości wydobywa soczysty blues rock w amerykańskim klimacie ("Niech wiruje świat"), dynamiczny hard rock ("Znowu odchodzą", zdecydowanie za długi), zwalisty metal (instrumentalny "Dla Kuby i Pilicha"), pogodny, odbijający ciepło gorącej plaży jazz (instrumentalne "Spacer z lwami" i tytułowy). Są typowe dla Borysewicza kołyszące, chwytliwe poprockowe piosenki, mogące zaistnieć na listach przebojów ("Wyspa", "Miłości żar"). T

Reklama

raktujące o miłości teksty są infantylne, powielające klisze, które słyszeliśmy już milion razy. Wielkim wokalistą Janek nigdy nie był, a przy goszczącym w najlepszym na płycie "Masz się bać" Piotrze Cugowskim wypada bladziuteńko. Lepiej wyszło zestawienie jego głosu z mocnym wokalem Uli Rembalskiej z ciekawej otwockiej grupy The Boogie Town w "Pajacyku". Numerze idealnie nadającym się do jazdy autem albo jako tło do poderwania cycatej lali w knajpie dla harleyowców.

Borysewicz gra muzykę, którą ma we krwi, na której się wychował. Jest szczery, a szczere granie dobrze się odbiera. Zapiekli fani Lady Pank wiele tu dla siebie nie znajdą. Zadowoleni będą miłośnicy podnoszącego adrenalinę rasowego, kopiącego rocka, co jakiś czas potrzebujący lżejszego, tonizującego ładunku dźwięków. Koniecznie powinni poznać płytę adepci gitary. Szczególnie ci zapatrzeni w sprinterów i gimnastyków artystycznych ze stajni Shrapnel Records. Od Janka mogą się nauczyć przemyślanego biegania palcami po gryfie, układania świetnych riffów i tego, jak pisać proste, melodyjne piosenki, których z przyjemnością się słucha. Jest ich tu kilka. Do historii nie przejdą, bo ponadczasowe numery Borysewicz napisał, i pewnie jeszcze napisze, na rachunek Lady Pank.