Rubinowe usta, falujący pośród czarnych włosów blond kosmyk i cera jasna, jakby nie widziała nigdy słońca, do tego burleskowy strój – Imelda May wygląda jak femme fatale z westernu klasy B. Jak trzeba, to potrafi przy tym śpiewać, jakby wypiła wiadro burbona. Na wydanym właśnie drugim albumie "Mayhem" konsekwentnie podąża drogą obraną na debiutanckim "Love Tattoo". Miesza rockabilly z początków twórczości Wandy Jackson, swingujący jazz Billie Holiday, zachrypnięte country Johnny’ego Casha i rockową zadziorność Chrissie Hynde z The Pretenders. Taki zestaw nie dziwi, kiedy spojrzymy na biografię May.

Reklama

Życie dziewczynki z Dublina, bawiącej się w okolicach browaru Guinnessa, zmieniło się, gdy odkryła kasety brata. Ten był fanem Elvisa Presleya, Eddiego Cochrana i Gene’a Vincenta – protoplastów rockabilly. Imelda szybko wsiąkła w ten świat. Sporadyczne śpiewanie z siostrą w kościele zamieniła na poważne występy, kiedy przeprowadziła się do Londynu. Tam nagrała pierwszą płytę "No Turning Back" z coverami klasyków rockabilly. Na swojej stronie internetowej wspominała: "Wokal był przyciszony, bo nagrywaliśmy w łazience o północy. Musiałam dbać o sąsiadów".

Na szczęście debiutancki album z własnymi numerami nagrała już nie w towarzystwie prysznica, ale w profesjonalnym studiu. Wydany w 2008 roku "Love Tattoo" przyniósł jej zasłużony rozgłos. W Irlandii płyta pokryła się potrójną platyną. W 2010 roku dała znakomity wspólny koncert z Jeffem Beckiem na uroczystości wręczenia nagród Grammy. Na innych koncertach scenę dzieliła również z Erikiem Claptonem, Dionne Warwick i swoją idolką Wandą Jackson. Nie byłaby sobą (czyli fanką burleski), gdyby nie znalazła też chwili, by zaśpiewać w burleskowym klubie The Candy Box w Birmingham.



Na szczęście znalazła też czas, by nagrać nowy album. Zrealizowane już dla wielkiej wytwórni Decca – gdzie nagrywała Wanda Jackson"Mayhem" poraża już od pierwszej piosenki. W "Pulling The Rug" Imelda śpiewa niskim głosem do rwanego basu, akustycznej gitary i wyklaskiwanego rytmu – absolutnie nie w stylu Rubika, to niemal elvisowski numer. Singlowy "Mayhem" brzmi jak klasyk rockabilly z czasów "Crime Story". Przy tak rytmicznym, żywym kawałku ze znakomitą solówką lepiej nie siadać za kółkiem, bo przekręcicie licznik szybkości. Kolejny utwór "Kentish Town Waltz" to już urocza ballada z trąbką w tle. Tego instrumentu nie brakuje też w "All For You", w którym – jak przyznał w wywiadzie dla MusicRadar.com Darrel Higham, gitarzysta grupy Imeldy i jej mąż – starał się grać jak w orkiestrze Briana Setzera. Z powodzeniem. W countrowym „Eternity” May nie tylko śpiewa, lecz także gra na ukulele. "Too Sad to Cry" z wspinającą się na szczyty swoich wokalnych możliwości Imeldą śpiewającą o straconej miłości mogłoby być hymnem nieszczęśliwych kochanków. Jest też cover "Tainted Love" – panowie z Soft Cell mogą pozazdrościć tej pobudzającej wersji.

Reklama

"Guardian" w swoim tekście o Irlandce zacytował jej słowa: "Wiele osób namawiało mnie do porzucenia rockabilly, przecież to od lat niepopularny już gatunek". Na szczęście Imelda nie posłuchała i poszła w rockabilly z dużym przytupem i bezczelnością. Płytą "Mayhem" pokazała, że już należy się jej miejsce w muzeum gatunku. W latach 30. byłaby nie mniejszą gwiazdą burleski niż Sally Rand i Gypsy Rose Lee, a dwadzieścia lat później o występy z nią walczyłby pewnie sam Elvis.

IMELDA MAY | Mayhem | Universal Music Polska