Wyglądają jak banda deskorolkowców po konsumpcji magicznych grzybków, jednak jak sugeruje tytuł ich najnowszej płyty, ostatnimi czasy wolą dżem truskawkowy. Co nie oznacza, że Animal Collective serwują same słodkości.

Pochodzącej z Baltimore bandzie ekscentryków udało się w ostatnich latach ciekawie odświeżyć rockową formułę. W ich muzyce ścierają się postpunkowa zgrzytliwość i wszystkie kolory psychodelii, maniakalne rytmy i piękne harmonie. Amerykanie kreują coś na kształt szamańskiego transu, ale z miną wiecznie zadziwionego dziecka odkrywającego nową zabawkę.

"Szalejemy jak dzieciaki, które nażarły się cukru. Dzieciaki, które mają gdzieś, co inni ludzie o nich myślą, tylko po prostu chcą powariować" - mówi Noah Lennox, perkusista i jeden z wokalistów grupy, znany bardziej jako Panda Bear. Nie on jeden w zespole lubi dziwne pseudonimy. Pozostali członkowie to: Avey Tare, Geologist i Deakin. Cała czwórka przyjaźni się od liceum, jednak "Strawberry Jam" to dopiero trzecia pozycja, na której występują wszyscy razem.

Reklama

Swoją filozofię grania streszczają zdaniem: "wszystko może się zdarzyć". Patronują jej przede wszystkim dwaj szaleni geniusze: Sid Barret i Brian Wilson, co nie oznacza dosłownych inspiracji. Dawnych mistrzów i muzyków z Maryland łączy raczej podobna dzikoć serca i nieokrzesanie wyobraźni. Animal Collective przyznają bowiem, że równie intensywnie działa na nich gitarowy noise, folkowe pieśni, techno czy kompozycje Krzysztofa Pendereckiego. Z niezwykłą łatwością łączą to, co pozornie do siebie nie przystaje. "Magia, dzieciństwo i tworzenie muzyki związane są z podobnym sposobem widzenia świata, uwolnieniem fantazji" - twierdzi Avey Tare.

Choć dziś mieszkają z dala od siebie - Panda Bear w Lizbonie, Avey Tare część roku na Islandii, reszta w Stanach - na scenie i w studiu rozumieją się doskonale. Przyznają, że duży wpływ na ich tożsamość wywarł film Stanleya Kubicka "Lśnienie", który wielokrotnie wspólnie oglądali w zaciemnionej piwnicy. Gdy potrzebują odpoczynku, jadą ponurkować. Kiedy jeszcze wspólnie żyli na przedmieściach Baltimore, po próbach regularnie wyruszali do lasu w poszukiwaniu… salamander.Twierdzą, że to znacznie mniejsze dziwactwo niż przesiadywanie całymi dniami w biurze.

Na najnowszej płycie śpiewają o dinozaurach i wężach ogrodowych, a zapytani o jej tytuł tłumaczą: "Gdy światło przechodzi przez dżem truskawkowy, wygląda jak dźwięk". Czy można coś z tego zrozumieć? Przy odrobinie wyobraźni to nie takie trudne. I wcale nie trzeba do tego magicznych wspomagaczy. Amerykanie twierdzą, że zawsze grają na trzeźwo, a ich płyty to efekt żmudnej pracy. Trudno sobie jednak wyobrazić, by jakakolwiek dyscyplina mogła stępić ich spontaniczność i rozwichrzoną wrażliwość. Dzięki temu wciąż potrafią tworzyć tak poruszające - choć, rzecz jasna, nieco na opak - hymny ku chwale stworzenia.


Animal Collective
"Strawberry Jam"
Domino