Śledząc ostatnie dokonania Radiohead można poczuć, że formacja Thoma Yorke’a jest rozerwana między popem i rockowym eksperymentem, między niezależnością i komercją.

Dobór utworów na płytę nie powinien budzić większych zastrzeżeń. Znalazły się tu m.in. "Just", "Paranoid Android", "Karma Police", "Creep", "No Surprises", High and Dry", "Street Spirit (Fade Out)". Te wszystkie utwory z okresu "Pablo Honey", "The Bends" i "OK Computer" są żelaznymi klasykami i zapewniły grupie obok zespołów Oasis i Blur trwałe miejsce w historii brytyjskiego rocka. Zastanawia jedynie skromna reprezentacja utworów z ostatnich krążków grupy. Po części wydaje się to zrozumiałe, skoro wytwórnia dokonała selekcji bez pytania muzyków, ale być może faktycznie repertuar Radiohead z ostatnich lat niewiele wniósł do dorobku grupy.

Reklama

Albumem "Kid A" muzycy otworzyli się na jazz, muzykę współczesną, elektronikę, ale dalej zabrakło im konsekwencji w rozwoju. Muzycy pokazali, jak bardzo powierzchowne były ich inspiracje - zatrzymali się na etapie Milesa Davisa zamiast iść głębiej w stronę Alberta Aylera czy Dona Cherry’ego, kopiowali Autechre i Aphex Twina zamiast wejść w obszar Karkowskiego czy Schmicklera, wreszcie popisywali się znajomością Steve’a Reicha zamiast zgłębiać dzieła Xenakisa i Stockhausena. Takie odważne decyzje oznaczałyby większe poświęcenia i pożegnania z masową publicznością. A chłopcy z Radiohead wolą pozostać na bezpiecznej pozycji i dostarczać wzruszeń inteligenckiej indie-młodzieży.

Podobnych postaw w historii brytyjskiej muzyki jest przecież wiele, jak The Beatles i Pink Floyd, do których Radiohead jest często porównywane. Warto jednak pamiętać, że na przełomie lat 60. i 70. ich eksperymenty z "tape music" Cage’a i elektroakustyczną improwizacją w duchu AMM były wkraczaniem na obszar akademicki, do którego dostęp ograniczała technologia. Tymczasem od lat 90. główny postęp w muzyce elektronicznej odbywa się właśnie na scenie niezależnej - w domowych studiach, w klubach i w internecie. Przekraczanie granic gatunkowych i muzyczny synkretyzm w epoce dogorywania rocka widoczny był w Berlinie czy w Chicago pod hasłem "post-rock". Członkowie Radiohead, którzy na "OK Computer" wyszli poza bariery rockowej piosenki, a na "Kid A" poza granice stylistyczne, dosyć prędko jednak zgubili trop. Nie byli na tyle otwarci, żeby pójść w improwizację czy poszerzenie spektrum dźwiękowego. Zamiast zaskakiwać publiczność nowymi brzmieniami, starali się ją jedynie oswajać z czymś, co już istnieje. Nie byli nawet na tyle ciekawi, żeby tak jak Bjork nawiązać współpracę z innymi muzykami. Zamiast tego Thom Yorke i Johnny Greenwood realizowali własne projekty - pierwszy nagrał na laptopie przeciętny melodyjny album elektroniczny "The Eraser", a drugi skomponował ścieżkę dźwiękową ściągniętą z "Trenu ofiarom Hiroszimy" Pendereckiego.

Czarę goryczy w postawie Radiohead przelała też głośna ubiegłoroczna akcja z "udostępnieniem za darmo" albumu "In Rainbows". Po pierwsze muzycy oszukali fanów, wyciągając od nich kilka razy pieniądze za ten sam produkt, tylko w innej jakości i oprawie graficznej. Po drugie deklarowane poszukiwanie nowych sposobów dystrybucji muzyki zakończyło się podpisaniem dużo bardziej korzystnego kontraktu z niezależnym XL Recordings oraz zapowiedzią niepowtarzania w przyszłości podobnych pomysłów. I wreszcie sam materiał muzyczny był co najwyżej próbą odświeżenia pomysłów z okresu "Kid A" i "Amnesiac".

Dziś Radiohead ani nie napędza współczesnej muzyki, ani nie produkuje przebojów. Zamiast tego Thom Yorke poczuł się ostatnio jak Bono i w wywiadach opowiada głównie o ochronie czystego powietrza. Jeśli przypomnimy sobie historię U2, to takie szlachetne skądinąd deklaracje były początkiem staczania się irlandzkiego zespołu po równi pochyłej. Podobnie Radiohead wykonują dziwne ruchy, które mają ukryć obecny kryzys tożsamości jego członków. A przecież na grupie ciąży duża odpowiedzialność uchronienia brytyjskiego rynku przed szkodliwą dominacją przesłodzonych chłopców z Coldplay, którzy wciąż hołdują miałkiemu brit popowi.