Z dumą mówią o sobie, że nie są żadnymi muzykami, słyną z ekscentrycznego stylu i artystowskich zapędów – nie ma jednak w tych deklaracjach megalomanii. Eno i Byrne sumiennie pracowali na swoją pozycję na scenie muzycznej po obydwu stronach oceanu. Najpierw dowodzili oryginalnymi rockowymi zespołami Roxy Music i Talking Heads, a potem solowymi albumami i licznymi kolaboracjami przecierali szlaki dla nowych nurtów. Kulminacją ich wieloletniej znajomości był album „My Life in the Bush of Ghosts” (1981), który łączył etniczną muzykę afrykańską z ówczesnymi zdobyczami techniki. W ten sposób złożyli podwaliny pod dalszy rozwój muzyki tanecznej, world music oraz eksperymentalnej elektroniki.
Ich spotkanie po latach nie ma już takiego rewolucyjnego charakteru. Atmosferę całości dobrze oddaje mało odkrywczy singiel „Strange Overtones”, który wyraźnie wskazuje, że wydawnictwo mogłoby być sygnowane nazwiskiem Davida Byrne’a, który napisał i zaśpiewał wszystkie utwory. Natomiast Eno pełni tu raczej rolę producenta, którzy przygotował kompozycje i warstwę muzyczną. Zamiast oczekiwać przebojów czy nowinek technicznych, lepiej zwrócić uwagę na solidną produkcję, stylowe syntetyczne brzmienia i bogate aranżacje. O charakterze „Everything That Happens Will Happen Today” decydują takie utwory, jak „Life Is Long” i „One Fine Day”, nawiązujące do stylistyki gospel, którą Byrne interesował się od czasów Talking Heads, oraz bardziej abstrakcyjnych barw, czy „I Feel My Stuff”, które noszą piętno dawnych poszukiwań Eno.
Ale tyle powinno wystarczyć w przypadku artystów, którzy mają takie wielkie zasługi dla muzyki i nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu.
Kariery tych dwóch postaci są wzorowym przykładem tego, jak ważne dla artystów jest przekraczanie ram gatunkowych i działanie w szerszym kontekście kultury. – Jesteśmy starymi studentami akademii sztuki. Interesuje nas to, jak działalność artystyczna mieści się w kontekście współczesnej sztuki. Słuchamy różnych rzeczy i staramy się tworzyć z tego coś nowego – mówi Eno. W latach 70. swoim androginicznym wyglądem, w kolorowych strojach przewodził rewolucji glamrockowej na Wyspach Brytyjskich. Natomiast Byrne odkrywał dla Amerykanów bogactwo marginalizowanej przez masowe media kultury afrykańskiej. Wychowany w nowojorskim środowisku artystycznym umiejętnie rozbijał konsumenckie stereotypy oraz politykę Ronalda Reagana. Swój gwiazdorski status i dystans do roli produktu kultury masowej lekceważył, choćby nosząc charakterystyczny za duży garnitur.
Byrne od lat działa po dwóch stronach barykady – jako krytyk, wydawca i kurator oraz twórca zajmujący się filmem, teatrem, fotografią i internetem. – Wciąż towarzyszy mi punkowe podejście „zrób to sam” – mówi. – Nieważne, czy jestem ekspertem w jakiejś dziedzinie, znam swoje ograniczenie i staram się wyrażać w ich ramach. Udowodnił to ścieżką dźwiękową do „Ostatniego cesarza” Bertolucciego czy muzyką do spektaklu Roberta Wilsona „The Knee Plays”. W ostatnich latach został też pionierem eksperymentalnych prezentacji w programie PowerPoint oraz autorem utworu „Playing the Building” na organy piszczałkowe zbudowane z systemu rur i kaloryferów w budynku portowym na Manhattanie. Podobnie Eno, który niedawno prezentował swoją instalację multimedialną „77 Million Paintings”, zawsze słyną z oryginalnych rozwiązań. Budował np. specjalny efekt Frippertronics na nagrania z Robertem Frippem (King Crimson), wykorzystywał magnetofony szpulowe przy pionierskim dziele „Music for the Airports” w stylistyce ambient i traktował studio nagraniowe jako instrument, kiedy współpracował z Johnem Calem, Robertem Wyattem czy Davidem Bowiem. Dziś podsumowuje swój dorobek: – Większość zespołów ma monotonne podejście do muzyki, starają się bujać od jednej płyty do drugiej. U mnie nic nie rozwija się linearnie, wolę zostać kimś nieprzewidywalnym.
Najważniejsze jest jednak to, że mimo tego odejścia w świat sztuki wciąż funkcjonują w obiegu popkulturowym. Eno nie tylko stworzył najpopularniejszą melodię na świecie (temat z Windowsa), to on swoimi pomysłami ratuje od blamażu rockowe legendy, produkując albumy U2 czy nawet ostatni Coldplaya. Natomiast rolę Byrne’a potwierdza współpraca z popularnymi twórcami muzyki elektronicznej, jak Thievery Corporation, Fatboy Slim, zespołami rockowymi Arcade Fire i neofolkowymi CocoRosie. Stał się też idolem młodszych artystów, kiedy jako jedyny ze starej gwardii wyciągnął rękę do Radiohead po premierze „In Rainbows” w internecie i na łamach magazynu „Wired” zaproponował realne sposoby dystrybucji muzyki w sieci. Co ciekawe, najnowsze dzieło z Eno też będzie najpierw dostępne na stronie www.everythingthathappens.com, a potem na tradycyjnym krążku. – Kiedyś premierę płyty poprzedzała droga kampania, koncerty, plakaty, reklamy, wywiady, egzemplarze promocyjne. A my tylko wypuściliśmy jeden utwór do sieci i czekamy, aż wieść o premierze rozejdzie się pocztą pantoflową – mówi Byrne. Zainteresowanie płytą, niezależnie od jej poziomu, będzie najlepszym potwierdzeniem klasy i znaczenia tych artystów.
George Martin – The Beatles
„Piąty bitels”, George Martin, od 1962 roku czuwał nad dźwiękiem i podsuwał nowe rozwiązania The Fab Four.
Rick Rubin – Cash
Bez pomysłów Ricka Rubina na repertuar i brzmienie legenda country nie doczekałaby się renesansu twórczości.
Steve Albini – Nirvana
Podobno Steve Albini słynie z tego, że nie ingeruje w muzykę zespołu. Nirvanie odpowiadał taki sposób pracy
Nigel Godrich – Radiohead
Rozległych planów członków Radiohead nie udałoby się zrealizować bez zaplecza technicznego Nigela Godricha.