Jacek Skolimowski: Przyjeżdżasz do Polski promować najnowszy album "Just a Souvenir", który brzmi, jakby nagrał go rasowy zespół jazz-rockowy. Jak zamierzasz przedstawić ten materiał na żywo?
Squarepusher: Od strony technicznej wygląda to tak: ja gram na basie i jestem obstawiony kilkoma laptopami. Jeden służy do przetwarzania dźwięku mojego instrumentu, a drugi do wizualizacji, które są generowane na żywo i zsynchronizowane z muzyką. Wyjątkowo na tej trasie będzie mi jeszcze towarzyszył perkusista Alex Thomas - świetny muzyk. To dla mnie nowe doświadczenie, które pozwoli na więcej improwizacji i ożywi dynamikę występu.
Czy pojawienie się perkusisty oznacza, że masz już dosyć grania tylko z maszynami i podkreślasz odejście od drum’n’bassu w stronę jazzu?
Jako Squarepusher rzeczywiście zawsze występowałem solo, ale od jakichś 10 lat gram po małych klubach z różnymi muzykami jazzowymi. Przyznam ci się, że granie z ludźmi daje poczucie wspólnoty na scenie i dodatkową energię. Z drugiej strony współpracując przy różnych okazjach z innymi muzykami, zorientowałem się, że wcale nie jest to takie proste. Prowadzi do rozłożenia odpowiedzialności i spadku jakości występów, w przypadku gdy jednej osobie coś nie idzie. Kiedy sam wchodzę na scenę, to mam pełną odpowiedzialność i kontrolę nad muzyką.
Oglądając twoje występy sprzed lat, kiedy zmieniłeś samplery na gitarę, można odnieść wrażenie, że lubisz popisywać się swoją wirtuozerią.
Nie przesadzałbym z tą wirtuozerią. Według mnie perfekcyjni muzycy są wyjątkowo ograniczeni, mają szybkie palce, a przy tym zero własnego stylu. Na ich występy przychodzą tylko goście, którzy chcą podpatrzeć ich technikę. Po mojej publiczności widzę, że trafiam do normalnych ludzi. Samemu wypracowałem własny styl, siedząc w domu i ćwicząc. Zależało mi na tym, żeby rzeczy, które tworzę na sprzęcie elektroniczym, można było jak najwierniej odtworzyć na scenie. W praktyce oznacza to zacieranie granic między brzmieniem gitary i komputera. Wygląda to dosyć imponująco i stąd bierze się opinia, że szpanuję techniką na scenie.
Wśród swoich inspiracji wymieniasz zarówno Milesa Davisa, Theloniousa Monka, jak i Karlheinza Stockhausena, Todda Dockstadera. Te dwa światy muzyczne - jazzu i muzyki współczesnej - według ciebie dopełniają się czy wykluczają?
Tworzenie muzyki jest dla mnie procesem dialektycznym, staram się tworzyć pewien konflikt między tymi dwoma światami. Wiele osób ma oczywiście pewien problem z tworzeniem takiej harmonijnej fuzji, ale to zderzenie nadaje mojej muzyce dodatkowej wartości. Nie idę na łatwiznę i nie mamię słuchaczy melodiami, które będą mogli zapamiętać albo zanucić. Chcę przykuć ich uwagę czymś innym, może to być skomplikowany rytm, ciekawa faktura dźwięku, czyli elementy obecne zarówno w dobrym jazzie, jak i w muzyce współczesnej.
Dzięki koncertowi "Warp Works & Twentieth Century Masters" twoje utwory trafiły do publiczności zainteresowanej muzyką współczesną. Jak oceniasz wykonania London Sinfonietty?
Zaproszenie do tego projektu uznałem za wielkie wyróżenie, bo prace prezentowanych tam kompozytorów - Stockhausena, Cage’a, są mi bliskie i tworzyły ciekawy kontekst dla muzyki mojej czy Aphex Twina. Jednak jeśli mam być szczery, to nie jestem zadowolony z końcowego efektu. Dla muzyków London Sinfonietty mój materiał muzyczny był tylko punktem wyjścia do ich kompozycji i aranżacji. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, ale nie podobało mi się, że takie ciekawe i bogate utwory zostały przez nich zupełnie nie zrozumiałe albo źle odebrane. Do tego stopnia je uprościli, że spodobałyby się one nawet mojej babci. W związku z tym nie czułem żadnego związku z tymi wykonaniami. Powiem tylko tyle, doświadzenie ciekawe, dzięki niemu poznałem wiele osób i mam nadzieję, że w przyszłości zrobimy coś razem.
A jak w takim razie oceniasz swój występ w hołdzie Jimiemu Hendriksowi podczas festiwalu "Songs of Experience" i jak wpisuje się on w twoją działalność?
Powiem nieskromnie, że to był jeden z moich najlepszych koncertów w życiu. Propozycję złożył mi znajomy, który zna moją twórczość i uznał, że powinienem zinterpretować klasykę rocka. Przygotowania były trochę chaotyczne i nie miałem za dużo czasu - zrobiłem 15 minut muzyki inspriowanej różnymi utworami Hendriksa. Tak się akurat składa, że zawsze go podziwałem, imponowało mi jego mocne brzmienie, technika i to, że jako jeden z pierwszych wykorzystywał elementy elektroniczne. Słuchając moich płyt, może aż tak nie widać tego podobieństwa, ale mnie również napędza podobny duch innowacji do tworzenia cały czas nowej muzyki.
Squarepusher
20.11, Rondo Sztuki, Katowice