Graham Coxon "The Spinning Top"
Wyd. EMI 2009

p

Większość fanów reaktywowanego niedawno zespołu Blur kojarzy go z postacią Damona Albarna, który po rozpadzie macierzystej formacji podbił świat kolejnymi projektami: Gorillaz, The Good, The Bad And The Queen oraz Monkey. Tymczasem druga półkula mózgowa Blur (to m.in. przez jego kłótnie z Albarnem zespół rozpadł się na początku wieku) to nie mniej płodna postać, mająca na koncie siedem solowych albumów i współpracę z licznymi pierwszoligowymi artystami – ostatnio choćby jako producent dobrze przyjętej solowej płyty lidera The Libertines Pete’a Doherty’ego.

Reklama

Coxon jest artystą co najmniej równie utalentowanym jak Albarn i na pewno bardziej wszechstronnym. Dość wspomnieć, że na swoich solowych płytach gra na większości instrumentów (oprócz gitary całkiem dobrze poczyna sobie z basem, bębnami i saksofonami) i jest grafikiem odpowiedzialnym za okładki swoich płyt.

Na najnowszej płycie „The Spinning Top” Coxon daje upust swoim folkowym fascynacjom, które obecne były w jego muzyce od samego początku, mimo że wielu kojarzy jego dokonania głównie z estetyką garażowego eksperymentu z poprzednich solowych płyt czy britpopowych gładkości sprzed dekady. Wystarczy wspomnieć jego pierwszą płytę „The Sky Is To High” z 1998 roku. W utworze „I Wish” Coxon wyznaje: „I wish I could bring Nick Drake back to life. He’d understand – hold my hand” (Chciałbym przywrócić życie Nickowi Drake’owi. On by mnie zrozumiał, potrzymałby za rękę). I to wyznanie mogłoby posłużyć jako główne motto „The Spinning Top”.



Reklama

Większość utworów to nastrojowe folkowe ballady zdominowane przez brzmienie akustycznej gitary i zaciągający wokal Coxona oscylujący między wagabundzką manierą Boba Dylana a delikatnością Drake’a właśnie („In The Morning”). Niestety, te czysto akustyczne momenty należą do najsłabszych. Współczesna muzyka folkowa za bardzo się zmieniła, żeby tradycyjna balladka wzruszyła słuchacza obeznanego z takimi zespołami, jak Animal Collective, Bon Iver czy Grizzly Bear. Chyba że byłaby ona arcydziełem na miarę „Knockin’ On Heaven’s Door” Dylana. A na „Spinning Top” brak porywających melodii. Owszem, folkowych numerów słucha się miło, tym bardziej że Coxon nie bez powodu uważany jest za jednego z najlepszych brytyjskich gitarzystów, ale sprawdzają się one raczej w roli tła niż utworów, do których chciałoby się wracać. Wyjątkiem jest tylko „In The Morning” z chwytliwym refrenem, który z kolei trochę zanadto zbliża się do stylu Bonniego „Prince’a” Billy’ego. Nie sądzę, żeby ktoś płakał, gdyby ze „Spinning Top” zniknęły tak przeciętne numery jak niemal countrowy „Feel Alright” czy rozlazły „This Home” z romantycznym nie do wytrzymania fortepianem.

Sprawy mają się zupełnie inaczej, kiedy 40-letni muzyk wykracza poza folkowy schemat i zapuszcza się w bardziej rockowe i lekko psychodeliczne rejony. Jego muzyka zaczyna wtedy dopiero nabierać rumieńców. Tak jak w „Dead Bees” opartym na twardym i zwartym brzmieniu perkusji, doprawionym do smaku thereminem i złowieszczo brzmiącą harmoniją, albo w „Caspian sea” kojarzącym się ze wczesnym okresem twórczości Pink Floyd pod wodzą Syda Barretta. Miło robi się też w „If You Want Me” – z niepozornej ballady rozwija się on w soczysty song w stylu Radiohead. To byłaby rewelacyjna płyta, gdyby skrócić ją o jedną trzecią.