"Śmierć Bunny’ego Munro"
(oryg. "The Death of Bunny Munro")
Nick Cave
przeł. Dariusz Wójtowicz
wyd. Prószyński i S-ka 2009
ocena 5/6
Już swoim debiutem literackim z 1989 roku, powieścią „Gdy oślica ujrzała anioła”, Nick Cave dowiódł, że pisanie książek nie jest dla niego jedynie pobocznym hobby - zachwycał niezwykle plastycznym językiem pełnym poetyckich metafor i błyskotliwych szpilek wbijanych w zezwierzęconą naturę ludzką. W nowej książce czyni to samo jeszcze bardziej spektakularnie.
W sumie nie zmieniło się wiele - ludzie są tu nadal wyjątkowo podłymi bydlętami, targanymi niepohamowaną żądzą, i bez względu na starania wszyscy prędzej czy później skończą na widelcu Lucyfera. Ot, klasyczny Cave. Diabeł i zło są tu zresztą ciągle obecne, nie tylko w warstwie metaforycznej. Wpowieści pojawia się postać mordercy, przebranego za księcia piekieł, który wykańcza swoje ofiary fantazyjnym trójzębem, coraz bardziej zbliżając się głównego bohatera.
Hulaka i seksoholik Bunny Munro to sprzedawca artykułów higieny osobistej. Jako komiwojażer zajmuje się głównie kopulowaniem z klientkami, którym próbuje wcisnąć kolejny krem przeciwzmarszczkowy. To zombi napędzany seryjnymi orgazmami. Bunny jest uosobieniem seksualnej histerii naszych czasów. Nieprzypadkowo zresztą Cave ochrzcił głównego bohatera imieniem, jakim Hugh Hefner określa króliczki ze swojego haremu. Tyle że króliczek Cave’a ma pyszczek rodem z teledysków Chrisa Cunninghama: to zdeformowany zwierzak, nieprzystosowany do życia, zagubiony i skazany na klęskę.
Właśnie za sprawą konstrukcji głównego bohatera nową książkę Cave’a czyta się łatwiej niż jego ciężki debiut. „Śmierć Bunny’ego Munro” bliższa jest bowiem prozie takich pisarzy jak Charles Bukowski czy Michel Houellebecq. Mimo że sam temat nie należy do łatwych i przyjemnych, a kilka scen może przyprawić o mdłości co wrażliwszych czytelników, nie brak tu czarnego humoru, który kręci się często wokół waginy Avril Lavigne i tyłeczka Kylie Minogue.
Tym, co uderza w książce australijskiego muzyka, jest również niezwykła plastyczność jego prozy. Cave, podobnie jak Bukowski, ma talent do szybkiego kreślenia sugestywnych obrazów, które natychmiast wrzucają czytelnika w sam środek akcji. Dodatkowo uczucie to wzmacnia przeszczepienie przez Cave’a filmowych technik na grunt literacki. Często używa się tu sformułowań typu: „transfokacja” czy „najazd kamery”, przez co opowieść staje się niemal trójwymiarowa.
Z tego powodu „Śmierć Bunny’ego Munro” wydaje się idealnym kandydatem na scenariusz filmowy. Mam już nawet kandydata - coś mi mówi, że wiecznie smutna twarz i przetłuszczony przeszczep włosów Nicolasa Cage’a zapewniłby temu obrazowi niejedną nagrodę.