Szersza publiczność poznała cię dzięki programowi "Must be the music", ale po jego zakończeniu zniknęłaś z mediów. Co się z tobą działo?
Kasia Moś: Zaszyłam się w Bytomiu. (śmiech) Już przed programem zaczęłam pracę nad debiutanckim albumem, sądziłam, że chwilę po zakończeniu MBTM wydam płytę. Stało się jednak inaczej, nie porozumieliśmy się z ówczesnym producentem. I tak wróciłam do punktu wyjścia, oczywiście bogatsza o doświadczenia. Wielu moich znajomych, uczestników różnych programów typu talent show mówiło mi, że po ich zakończeniu mieli swoje 5 minut. Tymczasem ja po programie właściwie nie zagrałam nic, chociaż wiem, że było dość duże zainteresowanie moją osobą. Nie wiem dlaczego tak się stało, wiem tylko, że był to dla mnie dość trudny czas.

Reklama

Swoich 5 minut po programie nie wykorzystałaś, co w takim razie dał ci udział w "Must be the music"?
Dałby mi zdecydowanie więcej, gdybym poszła do programu z gotowym materiałem. Pewna, że nic nie zakłóci wydania płyty. Udział w takich produkcjach ma bowiem największy sens, kiedy idziemy tam ze swoimi piosenkami, które po jego zakończeniu jesteśmy w stanie wydać. Chwile po programie ludzie o nas pamiętają i jest większa szansa, że kupią płytę. Z drugiej strony jest tak, że los daje nam to, na co w danym momencie jesteśmy gotowi, więc być może miałam jeszcze wielu rzeczy doświadczyć i na wydanie swojej płyty poczekać aż do dziś. Z perspektywy czasu cieszę się, że to wszystko tak się potoczyło.

Poleciłabyś programu typu talent show młodym ludziom marzącym o muzycznej karierze?
Trudno powiedzieć. Ja bałam się pójść do takiego programu, bo obawiałam się negatywnych ocen. Zawsze bowiem wydaje mi się, że mało potrafię, że się ośmieszę, zestresuję na scenie i ktoś powie "co to za wyjec"? Ten program wspominam jednak pozytywnie, pozwolił mi uwierzyć w moją wewnętrzną siłę, dał mi odrobinę więcej wiary w siebie.
Czasami zdarza się, że świetny wokalista wychodzi na scenę, ma zły dzień, źle zaśpiewa i automatycznie ludzie go skreślają. Trzeba się wówczas z tym zmierzyć, mieć moc, żeby się psychicznie nie załamać. Bałam się, że mnie się to może przydarzyć. Pamiętam swoje początki, kiedy startowałam w preselekcjach do Eurowizji mając 18 lat. Później czytałam komentarze, i płakałam przed komputerem. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie tak źle o mnie piszą.

Jurorzy MBTM byli zachwyceni twoim telnetem. Czy po programie miałaś z nimi jeszcze jakiś kontakt?
Dwa lata temu pan Adam Sztaba polecił mnie do projektu Kuba Płucisz i goście. Jestem mu wdzięczna za to, że o mnie pamiętał. Z pozostałymi jurorami po zakończeniu show nie miałam żadnej styczności.

Reklama

Po "Must be the music" nie wydałaś płyty, ale zaczęłaś pojawiać się w reklamach. Nie bałaś się, że to cię jakoś zaszufladkuje?
Przed pierwszą reklamą trochę się bałam. Kiedy jednak zobaczyłam efekt końcowy byłam zachwycona. To jest żartobliwe podejście do tematu, pastisz. Moja płyta to jestem ja. Reklama to wcielanie się w rolę, gra aktorska – tak do tego podchodzę. To mnie bardzo bawi, lubię tę pracę. Uczę się dzięki temu luzu przed kamerą, praca na planie bardzo dużo mi daje.

Media

Porozmawiajmy o twojej amerykańskiej przygodzie. Trafiłaś do zespołu Pussycat Dolls Burlesque Review, ponieważ ktoś usłyszał jak śpiewasz w barze karaoke. Występowałaś u boku Kelly Osbourne i Carmen Elektry. Dlaczego postanowiłaś zakończyć ten amerykański sen?
Miałam podpisany półroczny kontrakt z Robin Antin, zaśpiewałam parę koncertów z dziewczynami z The Pussycat Dolls Burlesque Review, wiele rzeczy miało się tam wydarzyć, byłam na różnych spotkaniach, ale nic z tego nie wyszło, nie nastąpił żaden przełom. W pewnym momencie stwierdziłam, że wracam. To była wspaniała przygoda i wspaniałe doświadczenie, ale doszłam do wniosku, że jeśli nie otworzyły się tam przede mną kolejne drzwi, to siedzeniem w Stanach niczego nie wskóram. Wolałam wrócić do Polski i tutaj pisać następne rozdziały.

Jak wspominasz czas spędzony w USA?
Z tej przygody wyniosłam wiele pozytywnych rzeczy. Przede wszystkim uwierzyłam w drugiego człowieka, bo generalnie nie mam najlepszego zdania o naszym gatunku. Bardzo boli mnie to, jacy potrafimy być w stosunku do zwierząt i do siebie nawzajem. Tam jednak uwierzyłam w to, że ludzie mogą chcieć bezinteresownie pomagać i są otwarci na drugą osobę. To dało mi pozytywną energię i wiarę w to, że ludzie bywają dla siebie dobrzy, wiele takiego ciepła i otwartości doświadczyłam.

Media

To zaskakujące co mówisz, bo o amerykańskim rynku muzycznym mówi się zazwyczaj w kontekście wyzyskiwania i wykorzystywania ludzi.
Na każdym muzycznym rynku, zdarzają się oszuści i wyzyskiwacze. Ja jednak, napotkałam tam takich, którzy byli dla mnie uczynni i dobrzy.

Zauważyłaś jakieś różnice pomiędzy mechanizmami w show biznesie amerykańskim i polskim?
Nie, ponieważ tamtego show biznesu nie poznałam na tyle dobrze. Ktoś z moich znajomych opowiadał kiedyś Michelle, asystentce Robin Antin o polskich realiach, czyli na przykład o tym, że często aby być granym w radio, trzeba mieć odpowiednie koneksje. Ciężko jej było w to uwierzyć, mówiła, że w Stanach to niedopuszczalne. Nie wiem czy tak rzeczywiście się tam nie dzieje, ale tak nam powiedziała.

Kończąc wątek amerykański, czy ty zamknęłaś te drzwi za sobą na dobre, czy też rozważasz jeszcze karierę za oceanem?
Nie wiem, co życie przyniesie. Na pewno chcę wysłać moją płytę do dziewczyn, z którymi tam współpracowałam. Zobaczymy, czy mój materiał im się spodoba. Bardzo bym chciała pojechać na jakiś zagraniczny festiwal. Sądzę bowiem, że moja płyta mogłaby się tam spodobać. Wiele osób po jej odsłuchaniu mówi, że jak najbardziej nadaje się na zagraniczny rynek. Nie nastawiam się jednak na nic. Wierzę w to, że jeśli coś ma nam się przytrafić, to tak będzie.

Swój album podzieliłaś na dwie płyty i nazwałaś je strona A i strona B. Czy to nawiązanie do kaset magnetofonowych?
Tak. Na ten pomysł wpadł mój chłopak i koncepcja side A i side B bardzo mi się spodobała. Poza tym, spotykaliśmy się w różnych wytwórniach z takim zarzutem, że materiał jest niespójny, nie wiadomo, jak go promować i co to jest za gatunek. Ja wiem co to za gatunek. (śmiech) Dla mnie ta różnorodność to absolutnie nie był zarzut, nie zamierzałam się tym przejmować, nie zgadzałam się z tymi opiniami. Pomyślałam, że podzielę album na utwory bardziej elektroniczne i te nagrane z żywymi instrumentami.