Zazwyczaj jest tak, że artysta z zagranicy umawia się z wyprzedzeniem na wywiad. Ustalony jest termin, numer telefonu i to, która strona dzwoni. Tu nie wiadomo było raczej nic. Dwa tygodnie wcześniej artysta poprosił o pytania mailem. I nastała cisza. W pewien piątek zadzwonił telefon. "Jest szansa, że porozmawiasz dziś o 18:00" - donosił promotor prasowy OFF Festivalu, a przy okazji też dziennikarz muzyczny Jarek Szubrycht. Ale o 18 naszego czasu w Los Angeles była dziewiąta rano… "Artysta śpi, czekamy" - brzmiał następny komunikat.
Na szczęście długo potem nie trzeba było czekać - tuż przed 19:00 dostałem maila "Wstał. Za 15 minut dzwoń". Odebrał i… Nie, nie był zaspany. Był konkretny, elokwentny i skupiony na pytaniach.
Thundercat nagrał do tej pory trzy solowe płyty: "The Golden Age of Apocalypse", "Apocalypse", "The Beyond / Where the Giants Roam". Jak na szesnaście lat działalności to mało…
Nie chcę dawać ludziom czegoś, co nie będzie w pełni wartościowe - staram się więc szukać inspiracji, by móc dawać z siebie więcej i więcej - mówi i dodaje, jakby chciał podkreślić: I dlatego płyty nagrywam wtedy, kiedy mam już w sobie tyle inspiracji, by móc do tego na spokojnie podejść. I tylko wtedy, kiedy wiem, że będę mógł dać z siebie wszystko. Ciągle uczę się, jak być artystą.
Ostatnia, bardzo dobrze przyjęta płyta Stephena powstawała w niezwykłych warunkach. Jednocześnie artysta pracował też nad innymi albumami, które mimo to, że ukazały się stosunkowo niedawno, już są określane jako kultowe. W tym, by nagrywać w tym samym czasie "You’re Dead!" z Flying Lotusem oraz "To Pimp A Butterfly" z Kendrickiem Lamarem nie wiedział specjalnego problemu - Pracowałem z ludźmi, których znam, a którzy jednocześnie bardzo mocno mnie nakręcają do pełnego zaangażowania. Jednak przyznaje, że nagrywanie albumu Lamara zmieniło go jako muzyka i pomogło w stworzeniu takiego solowego materiału, o jakim nawet nie marzył. Praca nad albumem "To Pimp A Butterfly" sprawiła, że musiałem przez cały czas być na najwyższym stopniu kreatywności. To trochę tak, jak trenowanie - tamten wysiłek sprawił, że mogłem być też odpowiednio przygotowany, by maksymalnie dobrze nagrać swój album, sprawiło, że otworzyłem oczy i widziałem więcej możliwości.
Thundercat opowiada też, że dzieło Lamara postrzega w kategoriach, w jakich nie postrzegał jeszcze żadnej innej płyty. Stało się tak dopiero po nagraniu i odsłuchaniu materiału. Kiedy chciałem opowiedzieć Kendrickowi jak bardzo emocjonalna muzyka powstała, jak wielkie to dzieło, zabrakło mi zwyczajnie słów. Stanąłem przed nim i wyrażałem się monosylabami „oooo” „uuuu” (śmiech). W sercu jednak wiedziałem, że to nie jest zwyczajny album, że powstało coś wykraczające ponad to, co pewnie do tej pory widzieliśmy. I kiedy zdałem sobie z tego sprawę - byłem porażony i przestraszony mocą tej muzyki. A to dało siły - Nigdy nie dostałem takiego wielkiego zastrzyku energii, takiej siły do tego, by tworzyć. To było tak, że ja musiałem wtedy coś nagrać, musiałem coś z tym uczuciem, które mnie od środka rozbrajało, zrobić. To było niezwykle intensywne przeżycie - ale jestem niezmiernie szczęśliwy, że go doznałem. Bo zmieniło mnie jako człowieka i zmieniło to, jak komponuję.
Na koncercie w Polsce Thundercat skupi się na materiale ze swoich solowych płyt. Po to gram koncerty pod swym pseudonimem - dodaje ze śmiechem. I wie, gdzie przyjeżdża, we, że Polacy kochają jazz. Słuchałem mnóstwo polskiego jazzu, ale musiałbym poszperać w mym iTunesie, by powiedzieć ci jakich dokładnie artystów. To co mnie uderzyło, to że to jest tak bardzo funky stuff. I opowiada o kulisach poznania polskiej muzyki mam kilku znajomych djów - oni słuchają muzyki z całego świata. Pewnego dnia, siedząc u jednego z nich aż podskoczyłem, tak dobre było to, czego słuchałem. Ku memu zdumieniu usłyszałem, że to polish jazz: raz usłyszysz - zostajesz.
Dla wielu kojarzących Thundercata, jako li tylko jazzmana, niespodziankę może być, że przez niemal dekadę był on basistą w grającym mocną muzykę składzie Suicidal Tendencies. Stephen wspomina to bardzo miło: To były jedne z najciekawszych chwil w moim życiu. Za każdym razem, kiedy o tym myślę - uśmiecham się. Pamiętam, że bardzo się rozwinąłem - dużo czasu spędziłem na rozmowach z Mikem Clarkiem o tym, jak mam grać, jakich narzędzi używać. A trzeba pamiętać, że wskoczyłem do zespołu, w którym wcześniej na basie grał Robert Trujillo (obecnie basista Metalliki; w czasie pomiędzy nim a Thundercatem w zespole basistą był jeszcze Josh Paul - przyp red.).
I zdradza, że gdyby nie gra w tym zespole, nigdy nie nagrałby płyt solowych: To wokalista grupy - Mike Muir sprawił, że zacząłem myśleć o swoich płytach. On mnie do tego w ostrych słowach namówił. Pamiętam jak zawsze mi powtarzał „nie możesz się zatrzymać, musisz grać, rozwijać się. A gdy odpowiadałem mu „przecież gram” on zawsze powtarzał, bym zawsze grał więcej.
O ludziach, z którymi pracuje Thundercat opowiada w bardzo osobisty, emocjonalny sposób. W szczególności relacja z Kamasim Washingtonem (będzie gwiazdą Tauron Nowa Muzyka, zagra 21 sierpnia na zakończenie festiwalu) ma niezwykły charakter. Ciężko mi to opisać, bo czasem mam wrażenie, że my się razem urodziliśmy (śmiech). Znam go odkąd jeszcze nie byliśmy muzykami - relacjonuje. Nie mam wiele takich osób, do których słowo przyjaciel by tak bardzo pasowało. Jest w związku z tym specjalny rodzaj relacji - kiedy pracujemy bardzo blisko siebie rozumiemy się bez słów, ale nie ma żadnej części życia, której byśmy razem nie przeżywali. I to intensywnie. Muzyka, którą robimy, jest dla nas czymś naprawdę istotnym, ale to co jest między nami jest od tego istotniejsze. Mam czasem wrażenie, że nie mam w nim przyjaciela, że to bardziej brat.
Krytycy jazzowi są trochę jak Entowie z "Władcy pierścieni". Długo obradują, nie chcą być pochopni w swych sądach, ale jeśli się na coś zdecydują, to ciężko ich od tego odwieść. I zdecydowana większość z nich trzy płyty, na których zagrał Stephen Bruner uznaje za mistrzostwo, mówiąc o poziomie, który sytuuje je wśród klasyków gatunku. To "The Epic", nagrane właśnie z Kamasim, a także wspominane tu "You’re Dead!" oraz "To Pimp A Butterfly". Jak podchodzi do takich płyt? - Staram się bez ciśnienia, bo to wytwarza zbyt wielką presję, a to zabija kreatywność, zabija sztukę. Zobacz - jeśli podchodzisz do nagrywania albumu z nastawieniem, że to ma być hit, że to ma się dobrze sprzedać, to nigdy się to nie uda. Musisz nagrywając muzykę czuć, że kochasz muzykę. A zwykle biorę udział w projektach, w których widzę, że znaczą coś dla danego artysty, płyną z jego serca i umysłu.
Choć Stephen stara się kulturalnie podkreślać znaczenie każdego z muzyków, z którym gra. Jednak widać wyraźnie, że zdecydowanie najbliżej mu do Flying Lotusa. Działamy jak w symbiozie - zawsze przy nagrywaniu muzyki musimy do siebie wyciągnąć rękę. Nie mam pojęcia w którą stronę pójdzie moja albo jego muzyka - ale wiem, że ja będę potrzebował jego, a on będzie potrzebował mnie. I tu chyba nawet nie chodzi o wspólne komponowanie, ale podobne postrzeganie rzeczywistości - widzimy razem podobne perspektywy. On ma je bardzo szerokie, co sprawia, że jest świetnym producentem.
I na koniec wiadomość dla fanów ważna. Flying Lotus wyprodukuje nowy, czwarty album Thundercata, którego premiera zapowiedziana na ten rok. Jest duża szansa, że nagrania z tej płyty usłyszymy już w Katowicach.