WOJCIECH PRZYLIPIAK: Tymon Tymański to dla wielu Kury i "P.O.L.O.V.I.R.U.S.", to muzyka do "Wesela" Wojtka Smarzowskiego albo film i płyta "Polskie Gówno" kpiąca z naszego showbiznesu. Sowizdrzalskiej muzyki i jajcarskiego stylu próżno jednak szukać na Twojej nowej płycie "Zatrzymaj wojnę!", wypełnionej antywojennymi protest songami. Przestało być śmiesznie?
TYMON TYMAŃSKI: Chwilowo tak. Mam przyczepioną gębę jajcarza i jajcarstwo mi pewnie nieźle wychodzi, ale tak naprawdę na kilkadziesiąt płyt nagrałem trzy typowo satyryczne - te, które wymieniłeś. Nikomu nie obiecywałem, że ciągle będę dworskim trefnisiem. Owszem, uwielbiam dobrą satyrę, kocham Gombrowicza, Monthy Pythona i Borata, ale częściej w życiu tworzyłem rzeczy poważne. Zresztą nie wartościowałbym tych dwóch kategorii. Sowizdrzalstwo czy poważna twórczość to tylko forma, naprawdę liczy się jakość i klasa. Po filmie "Polskie Gówno", którego realizacja zajęła mi i grupie przyjaciół osiem lat, musiałem odpocząć. Pojawił się energetyczny zjazd. Wiem jak mógł poczuć się mój kolega Marcin Wrona po swoim filmie "Demon". Kiedy zasuwasz, nosisz w głowie myśl, że robisz coś ważnego, a w ferworze walki jesteś nawet gotów poświęcić zdrowie albo niejeden związek, ale potem, po nagrodzie czy dwóch, nadchodzi pustka. Czy mamy prawo poświęcać wszystko swojej pasji, sztuce, samymi będąc strzępami dawnych siebie? A trzeba wstać i robić dalej, twardziele tak przecież robią. Ja też po swoim filmie leżałem w domu z nadciśnieniem, z depresją, liżąc rany i licząc deficyt w budżecie, który nie zgadza się do dzisiaj, ale szybko zabrałem się za siebie i wróciłem do regularnej medytacji, qi gongu i karate. Postanowiłem stworzyć pole energetyczno-magnetyczne, w ramach którego nic mnie nie poruszy. Zbiegło się to wszystko z narodzinami dwójki młodszych dzieci oraz z kupnem domu przy lesie, z podwórkiem, na którym zacząłem spędzać długie godziny. Przyszły dni uspokojenia, wyciszenia.
Zastanawiałem się przy okazji, co mógłbym powiedzieć na temat agresji, która wypływa zewsząd, nie tylko na nasze ulice. Bardzo podzieliliśmy się po tym, co się stało w Smoleńsku. Dyskurs zrobił się, mówiąc delikatnie, mało elegancki i mało parlamentarny. Wielu ludzi jest niezadowolonych ze zmian w ostatnich latach i to widać wszędzie - w Sejmie, pośród znajomych, na ulicy. Może to wynikać z faktu, że być może za słabo rozliczyliśmy się z naszą historią. Moim zdaniem nasza aksamitna rewolucja była zbyt aksamitna. Ludzie, którzy mieli sporo na sumieniu w stanie wojennym i wcześniej, nie poszli siedzieć, co wywołało trwałe wrażenie, że w Polsce prawo i sąd działają pobłażliwie i opieszale. Zawsze uważałem, że należy skazać pułkowników i generałów, a byłym ubekom zmniejszyć emerytury. Uważam też, że poprzednie rządy zajmowały się głównie interesami swoich partii i przetrwaniem, i poza obraniem właściwego kursu typu wolny rynek, NATO i Schengen, nie miały jaj, żeby przeprowadzić główne i dogłębne reformy. ZUS, płacenie składek i nasze emerytury? Śmiech na sali. Reforma systemu opieki zdrowotnej z NFZ-em i wieloletnimi kolejkami? Jeszcze większy śmiech, po prostu rechot. Reforma oświaty? Tylko powierzchowna - jesteśmy o trzydzieści lat do tyłu za Europą.
Twoje podejście zgodne z motto wygłaszanym przez Johna Lennona „War is over if you want it" wydaje się z góry skazane na porażkę, utopijne.
Jest utopijne, ale jestem idealistą. Idealistami było wielu mądrych ludzi, od Konfucjusza, Dogena do Johna Lennona - ku inspiracji. Można być z wierzchu realistą, a w duchu idealistą. Mamy prawo w coś wierzyć i mieć nadzieję, strata marzeń oznacza ostateczne pogrzebanie dzieciństwa w sobie. Wierzę na przykład w rząd ekspertów, najbardziej rozsądnych ludzi z PISu, SLD, PO, partii Kukiza, ludzi, którzy mają coś do powiedzenia. To jest utopia idealistyczna, ale przecież ma sens. Może kiedyś do tego dojrzejemy, tak jak Szwajcarzy dojrzeli do społeczeństwa obywatelskiego. Niestety w rzeczywistości co parę lat przychodzą kolejni kolesie z hasłem „teraz kurwa my" i robią swój chlew. Wszyscy się boją dogłębnych reform a la Balcerowicz, bo wiedzą, jakie to ryzyko straty elektoratu. Donald obiecywał nam, że się zabierze za kiboli, za bezpieczeństwo na stadionach. Skończyło się na obiecankach, zabrakło jaj, zamiast rozprawy z kibolami pojawił się ślub kościelny. I tak umierają kolejni wojownicy, zostawiając pole cynikom i karierowiczom pokroju Jacka Kurskiego. Przez lata nikt nie zrobił z polskimi kibolami tego, co udało się Margaret Thatcher na Wyspach. Każdy kolejny rząd się ich bał, a przecież ta ich chuligańska braterka to karykatura patriotyzmu. A mówię to jako odwieczny kibic. Pochodzę ze sportowego domu, zresztą dostałem imię na cześć naszego znakomitego kolarza Ryszarda Szurkowskiego. Zostałem wychowany w duchu rywalizacji sportowej, fair play. Od lat kibicuję Lechii Gdańsk, ale kiedy w pucharach gra Legia Warszawa, to ich przecież dopinguję, nie mam z tym problemu. Na boisku z Niemcami się bijemy, ale potem możemy iść na piwo. Dla kiboli, którzy tego nie rozumieją i w ramach ćwiczeń patriotycznych wyrywają krzesełka na Narodowym, mam terapię a la Rudolph Guliani: skuć, dać kulę u nogi i posłać do pracy na A3. Jak tak kochają Polskę, to niech ją budują, a nie rozpieprzają i kompromitują.
Kilka lat temu powiedziałeś „słuchajcie, zło wygra, jestem pewien!”. Wydaje się, że to zdanie staje się powoli aktualne, że musi dojść do konfrontacji.
Naprawdę tak powiedziałem? To nie w moim stylu. Brzydzę i boję się wojny, mam ciągle nadzieję, że ludzkość wreszcie kiedyś zmądrzeje... I pomimo faktu, że od ćwierćwiecza uprawiam sztuki walki, jestem daleki od tego, żeby przyjmować pozycję konfrontacyjną. Dolewanie oliwy do ognia nie ma sensu. Jestem za dialogiem. Niepokoi mnie to co się dzieje w Polsce i nie tylko, ale nie chcę nawoływać do wyjścia na barykady i walki z tym cudacznym rządem. Nasze cudaki wygrały w demokratycznych wyborach i trzeba ten fakt uszanować. Zgoda, jak dla mnie to rząd ideologów, wariatów, frustratów, dyletantów i karierowiczów, ale to moje prywatne zdanie. Frustratów przynajmniej rozumiem. Należy ten rząd kontrolować, przyglądać się, czy przestrzegają demokracji, naciskać na nich jak w przypadku Czarnego Protestu, ale, u licha, nie wypada na nich pluć i ziać nienawiścią.... Wielu moich znajomych, lewaków, liberałów, wyszło walczyć w ramach KOD-u, pod przewodnictwem jakiegoś mięczaka, który parę miesięcy później stracił twarz. Jak się nie ma na alimenty, to się pracuje, a nie strajkuje - to są nie czasy Ludwika Waryńskiego i Róży Luksemburg. Dziś już nie ma takich charyzmatyków jak kiedyś, nie ma komu zaufać. Niemniej wierzę, że w Polsce nie dojdzie do żadnej wojny domowej, chyba że sytuacja w Europie tak się skomplikuje, że ówczesny rząd wykorzysta to, żeby zrobić tu drugą Białoruś. Ale to nie takie proste, całe szczęście jesteśmy w Unii Europejskiej i funkcjonujemy w ryzach demokracji. Polacy są narodem wolnolubnym, lecz nieskorym do wojen, jak zresztą pisał Jasienica. Wojny toczyliśmy z reguły prewencyjne, ale czasy się zmieniły, podobnie jak sens pojęć takich jak "państwo", "patriotyzm" czy "naród". Mam nadzieję, że po latach emocje opadną - obecny rząd się nachapie jak wszyscy przedtem, narobi głupot, straci wiarygodność i sprawy wrócą do normy.
Płyta "Zatrzymaj wojnę!" konotuje dwie strony, rosyjską i polską. Skąd taki wybór?
Nigdy nie było nam po drodze z państwem rosyjskim, ale przecież podziwiamy kulturę, literaturę, muzykę rosyjską. Rosjanie w poruszający sposób piszą o wojnie, wiedzą o niej zresztą jeszcze więcej niż Polacy. Żaden naród w XX wieku nie poświęcił w wojnie tylu istnień co Rosjanie. Do tego dochodzą wojny Putina, przedłużenie myśli stalinowskiej. Ta imperialna polityka kłóci się naturalnie z inteligencką wrażliwością. Chciałem zestawić tę wrażliwość elit polskich i rosyjskich, dlatego wziąłem na warsztat Bułata Okudżawę, Włodzimierza Wysockiego, Borysa Griebienszczkowa, ale też Grzegorza Ciechowskiego, Roberta Brylewskiego, Tomaszów Lipińskiego i Adamskiego. Jak widać wrażliwcy mówią to samo: nieważne, czy lewica, czy prawica, ważne, że wojna to najgorszy pomysł ludzkości. Ktoś, kto ma rodzinę, na wojnę nie pójdzie, ani nie wyśle swoich dzieci. Łączy nas wspólna myśl: nie chcemy tej wojny, nie chcemy do siebie strzelać w imię głupiej ideologii czy rasistowsko-politycznego szczucia. Tym bardziej nie chcemy, żeby na naszej śmierci w piekle wojny zarobił jakiś tłusty skurwysyn - wstrząsająco opisuje to zresztą wybitny tekst "Moja krew" Grześka Ciechowskiego. Nie chcę nawet, żebyśmy o tej hipotetycznej wojnie za dużo mówili, bo to jest wywoływanie wilka z lasu. Niezależnie, czy to Ciechowski pisał o Czeczenii, czy o wojnie śpiewał Okudżawa, to łączył ich ten sam punkt widzenia: wojna to piekło. Nikt nie potrafił o wojnie pisać tak jak Bułat Okudżawa, który sam dostał kulkę na froncie. Genialnie obdziera ją z wszelkiego mitu. Jego "Wybaczcie piechocie" śpiewałem już jako dziecko na konkursie wiedzy o Leningradzie. I ta piosenka mnie męczyła od lat, choć wtedy oczywiście do końca nie wiedziałem, o czym śpiewam. Szykując zestaw kompozycji na ten album czułem, że muszę do tej piosenki powrócić. To jest wstrząsający antywojenny protest song. Mówi o tym, że jak ktoś ma dwadzieścia lat, powinien podziwiać uroki wiosny, przyrody, kochać się w kobietach, grać na gitarze, a nie maszerować w brudnych kamaszach, żeby zamordować i okraść swojego sąsiada i zgwałcić jego żonę, a potem do końca życia budzić się w nocy z krzykiem. Tylko dlatego, że jakiś siwy kutas jednym pociągnięciem będzie chciał wysłać kilka młodych roczników czy powołać rezerwistów, sam zresztą otworzywszy konto na Kajmanach i mając w każdej chwili szansę ucieczki do Monte Carlo. Nie wprost, ale promuję postawę pacyfistyczną. Ja w tym gównie brać udziału nie zamierzam. Mam też nadzieję, że jeśli nikt z nas nie będzie chciał tej wojny, to jej nie będzie. Póki jeszcze czas, póki można o tym mówić głośno, warto to robić. Niektóre młode pokolenia nie czytały Borowskiego i wojna kojarzyć im się może z atrakcyjnym komiksem. Lennon i Ono robili śmiałe akcje pacyfistyczne, wywieszając w paru miastach plakaty z hasłem "Wojna się skończy, jeśli tego chcecie". To bardzo mocne i pozytywne przesłanie, nie widzę w tym nic dziecinnego. Ta płyta jest taką moją akcją, moim głosem w dyskusji. Chcę w ten sposób powiedzieć, że powstrzymanie wojny można i trzeba zacząć od siebie, że należy zatrzymać ją w swojej głowie i sercu. Zamiast myśleć rasistowsko, uprzedzeniowo, reagować tylko emocjonalnie, złością, chciwością i zazdrością, zamiast krzyczeć na żonę, dzieci, kopać psa, zamiast wyskakiwać na innego gościa w aucie na światłach, można się po prostu powstrzymać, pomyśleć. Ale nie stanie się to niestety bez odpowiedniej pracy nad sobą - terapii, medytacji, przemiany duchowej. Dlatego artyści muszą o takich rzeczach mówić.
Konfrontacja czy bardziej podział społeczeństwa nie jest jednak tylko specyfiką współczesnej Polski.
Nie, ale zachodnia Europa, Anglia, Francja, Hiszpania, Portugalia czy Niemcy nie powinny się dziwić. Kolonializm do nich karmicznie powraca, to postkolonialna retrybucja Jeżeli ktoś podbił Indie, trzy czwarte Afryki, wymordował Indian, handlował niewolnikami, ma w muzeach setki skradzionych skarbów, to musi się kiedyś na nim zemścić. Mówiąc brutalnie, trochę im się należy. Nie można przez pół milenium pogardzać i gnoić innych, a potem się dziwić, że przyszli po swoje. My, Polacy, byliśmy częściej po stronie uciskanych, choć oczywiście nie zawsze, do czego zresztą tak trudno nam się przyznać. Dlatego apeluję, abyśmy zachowywali się godnie. Warto pomóc jeszcze słabszym. Narzekamy, że olała nas cała Europa, gdy wybuchło powstanie, ale tak samo my olewaliśmy i olewamy Bośnię, Gruzję, Ukrainę czy Syrię.
O słynnym albumie prześmiewczym "P.O.L.O.V.I.R.U.S." mówiłeś, że w pewnym sensie powstał ze złości, że walczyłeś nim z krajem, w którym kwitnie disco polo. Teraz disco polo wraca do tv. Zatoczyliśmy koło.
Mówiłem o braku reformy oświaty, temat muzyki w szkole to czubek góry lodowej. Czy w Polsce istnieje porządny podręcznik do muzyki, taki jak w Szwecji czy Finlandii, czy w szkole istnieją darmowe ogniska muzyczne, jak w Szwajcarii, w których się uczy dzieci grać na gitarze, flecie czy pianinie? No i mamy zamiast edukacji powrót disco polo. Czy to wynik tego, że młodzi są głupi i niewrażliwi? Nie - są po prostu olani przez kolejne rządy kolesiów, którzy chcą się tylko nachapać. Niestety wszystkie rządy po kolei nie zrobiły nic w sprawie edukacji muzycznej. Możemy marzyć o szwedzkim podręczniku muzyki z analizami twórczości Beatlesów, Franka Zappy czy Johna Coltrane’a. My nie mamy nic. Młodzi ludzie są niewyedukowani. Często rozmawiam na ten temat z organizatorami koncertów z klubów studenckich, którzy mówią, że dziś studenci rzadko przychodzą na koncerty punkowe, reggae'owe. Przychodzą na kabarety i disco polo. Trudno jest od takich ludzi, którzy nie słuchają muzyki, nie chodzą do teatru, kina, nie czytają książek, wymagać, aby dobrze zrozumieli świat. Pytanie, czy to jest tylko ich wina. To raczej wina systemu. Najłatwiej powiedzieć, że ludzie młodzi są głupi i niewrażliwi, ale tak nie jest. Trzeba się zabrać do tego oddolnie, bo na górę, jak widać, nie ma co liczyć. My jako artyści, ludzie wrażliwi powinniśmy na takie rzeczy zwracać uwagę. Może i niewiele możemy zrobić, ale możemy być przynajmniej głosem wołającym na puszczy. To samo się tyczy pokojowego przekazu płyty. Wierzę, że muzyką można przemówić do rozsądku, wzbudzić empatię, poruszyć. Muzyka łagodzi obyczaje, ale niestety nie w Polsce, bo dobrej muzyki w naszych mediach coraz mniej.
Od lat trenujesz karate. jak się ma Twoje pacyfistyczne nastawienie do sztuk walki?
Karate jest nie tylko sztuką wojenną, to przede wszystkim sztuka obronna i zarazem filozofia. "Karate-do" oznacza "drogę pustej ręki" i ma sporo związków z buddyzmem Zen. Powstało na Okinawie wskutek wymieszania się różnych tradycji, głównie chińskiego chuan fa i rdzennej tradycji, zwanej "te". Na początku XVII wieku wyspę podbili Japończycy z klanu Satsuma, którzy zakazali miejscowym używania broni. Mieszkańcy musieli się nauczyć używać własnego ciała jako broni. Stare karate to sztuka gwałtowna, przypominająca współczesną krav-magę. Chodziło o to, żeby w sytuacji zagrożenia umieć unieszkodliwić czy nawet zabić jednym ciosem. Najwięksi mistrzowie okinawskiego i japońskiego karate apelowali do swych uczniów, by przede wszystkim ćwiczyli swój charakter i żeby nie używali przemocy w czasie pokoju. Radzili przepraszać, negocjować albo prostu uciekać. Przez 25 lat treningów karate zdecydowanie pomogło mi się wyciszyć, uporać się z częścią emocji, własnym ego. Na pewno pomógł mi w tym trening Zen, ale myślę, że samo karate jest tożsame z Zenem i praktykowane jako medytacja w ruchu, działa podobnie. Jako karateka doszedłem do tego momentu, że bójka na ulicy byłaby dla mnie porażką. Dobrze tę filozofię ilustruje przywitanie, które polega na zakryciu zaciśniętej pięści otwartą dłonią. Mam zaciśniętą pięść, która potrafi zabić, ale nie chcę walki i zakrywam ją otwartą dłonią, która symbolizuje harmonię. To jeden z moich sposobów na powstrzymanie wojny. Drugim jest medytacja. Trzecim, tak sobie myślę, po prostu zwykła empatia. Mentalne wejście w buty tego drugiego, tej innej.
Zapowiedziałeś, że "Zatrzymaj wojnę!" będzie ostatnim albumem jako Tymon & The Transistors. Co dalej?
Na pewno będę rozwijał solowy projekt, w którym kumuluję moją twórczość sowizdrzalską, jajcarską. Powołuję się w nim na moich mistrzów, Wojciecha Młynarskiego i Jeremiego Przyborę. Czyli śmiesznie też będzie. Ale na pewno już niebawem wrócę do jazzu, bo mnie znów korci, to moja stara żona. Dobrze ją znam i co prawda największe emocje minęły, ale dalej się lubimy i może momentami nawet więcej. Do tego zostawię sobie zespół około rockowy, zresztą w sumie ten sam, w którym gramy od lat, tyle że zmienimy nazwę. Ten jazzowo-rockowy kierunek może kojarzyć się z późnymi Beatlesami, Davidem Sylvianem, ostatnimi dokonaniami Davida Bowiego...
Może też uda mi się w końcu nagrać też płytę dla dzieci. Mam w szufladzie kilka kompozycji w Lewis-Carrollowskim stylu. Tylko dzieci mi się starzeją, a ja nie mam czasu skupić się nad piosenkami dla nich, zajmując się nimi codziennie przez pięć, sześć godzin. Nie to, żebym narzekał, bo akceptuję tę sytuację, ale pewne rzeczy się nawzajem wykluczają.
Są jakieś wspomnienia wojenne wciąż żywe w Twojej rodzinie? Na jakich świadectwach wojennych Ty się wychowałeś?
Popkulturowo wychowałem się na wielu książkach i filmach. Na pewno powinienem wymienić tu „Paragraf 22” Josepha Hellera i „Rzeźnię numer pięć” Kurta Vonneguta. Do tego z pewnością "Czas Apokalipsy" Francisa Coppoli, ale też wstrząsający obrazek „Johnny poszedł na wojnę” w reżyserii Donalda Trumbo, który zainspirował Metallikę do napisania „One” z płyty „...And Justice for All”. Wszystkie książki czy filmy, które mnie ukształtowały mówią o tym samym, że wojna i przemoc nie mają sensu, a korzyść z niej wynoszą tylko demony i ludzie zepsuci do szpiku kości, cyniczni. Nie ma dla niej żadnego ważnego powodu, należy chronić życie swoje i innych. I dopóki nie będę stał pod ścianą, zmuszony by bronić rodziny, nie będę się bił oraz nie założę munduru.
A wspomnienie rodzinne?
Wiąże się z moimi dziadkami. Ojciec mojego ojca był komunistą, zauroczonym książkami Marksa i wiecami Lenina. Zresztą wszyscy jego trzej bracia studiował w Instytucie Łomonosowa w Moskwie, jeden nawet zginął podczas rewolucji październikowej. Dziadek poszedł na wojnę bolszewików z Polską jako kolejarz, facet od taboru. Został ranny. Później nie miał specjalnie czym się chwalić. Nie opowiadał o tym, że znalazł się po niewłaściwej stronie. Z kolei dziadek po stronie matki był piłsudczykiem. Jego brat zginął w Katyniu. Innymi słowy, rodzinę miałem i mam po obu stronach - typowa polska sytuacja. Nie mam wyjścia, muszę tych moich dziadków pogodzić w sobie. Konflikt jest poza nami i w nas samych, ale musimy go pokojowo rozwiązać.