W ostatnich dniach odbyłem dziesiątki rozmów z ludźmi, którzy z dnia na dzień stracili źródło dochodów. Konieczność odwołania imprez sprawiła, że na lodzie, bez niemal żadnego źródła utrzymania, pozostało – bez przesady – setki tysięcy osób.
Według różnych statystyk sektor kultury i rozrywki zatrudnia nawet to od 250 do nawet 650 tysięcy osób.
Od razu powiem jasno: nikt, ale naprawdę nikt, z kim rozmawiałem, nie podważa sensu kwarantanny. Wszyscy lepiej lub gorzej wiedzą, że trzeba pozostać w domu, by zatrzymać lub osłabić epidemię. I nikt tego nie neguje.
Postawa artystów oraz wszystkich, którzy wraz z nimi pracują – jest jasna. Musimy przetrwać, solidarnie pozostać w domu. Rzecz w tym, ze nie wszyscy mają pomysł na to, jak przetrwać.
Przy organizacji jednego klubowego koncertu pracuje nawet do 50-60 osób. To zespół, oświetleniowcy, dźwiękowcy, ochrona, ludzie za barem itd. Podobnie jak w branży gastronomicznej – większość z nich pracuje na tzw. śmieciówkach. I ma płacone od tzw. sztuki lub wieczoru. A tych, których widzimy wieczorem to nie wszystko. Bo przecież ktoś drukuje plakaty, ktoś organizuje promocje, ktoś sprzedaje bilety itd.
Podobnie jest w teatrach – przy jednym musicalu potrafi pracować (łącznie) nawet do 250-300 osób. Ile osób widzicie na scenie, gdy odtwarzana jest „Aida”? A ile osób jest w kuluarach, w szatni, garderobie, pracuje przy dźwięku?
Względny spokój mają ci, którzy mają umowy o prace. Ale tych jest, po pierwsze, zdecydowana mniejszość, a po drugie ich pensja to często minimum, do którego doliczana jest stawka od sztuki, spektaklu, sprzedanych biletów.
Nie jest też tak, jak niektórzy uważają, że to jest bogata branża.
Owszem, przyzwyczajeni jesteśmy do czytania w portalach plotkarskich, że to bogacze. Owszem są gwiazdy, które zarabiają doskonale, i jeżdżą samochodami, które spalają zdecydowanie za dużo benzyny. Większość to jednak osoby, które żyją od pierwszego do pierwszego, jak duża część z nas lawirują od kredytu do kredytu, muszą zapłacić czynsze, opłaty za przedszkola itd. I z dnia na dzień zostały bez niemal żadnego (niektórzy mogą liczyć na wpadające raz na jakiś czas tantiemy).
Mam nadzieję, że po opanowaniu pandemii przyjdzie czas byśmy zastanowili się nad przyszłością modelu zatrudniania w kulturze. Zgoda – to nie czas i miejsce, byśmy nawet rozpoczynali na temat dyskusję. Warto jednak, byśmy o tych problemach nie zapomnieli.
Co możemy zrobić dziś, by pomóc w szczególności prywatnym teatrom, zespołom, artystom, którzy gwałtownie ruszyli na rozmowy z rodziną, mówiąc „ratujcie”?
Przyzwyczailiśmy przez lata, że dajemy zarobić artystom przez granie na żywo. Nakłady płyt – poza grupą około 50 polskich wykonawców – są na tak niskim poziomie, że często nie pokrywają pełnych kosztów ich stworzenia.
Ich los jeszcze dziś nie jest tragiczny, ale z dnia na dzień będzie nie do pozazdroszczenia. Jeśli mniej wydaliśmy, bo nie poszliśmy na koncert, nie wypiliśmy pięciu piw za 12 złotych w klubie i nie wracaliśmy po nocy taksówką – mamy rezerwy
Jeśli nie kupiliśmy biletów do teatru, nie kupimy kawy w trakcie antraktu, programu, nie damy paru złotych osobie w szatni – mamy rezerwy.
Jeśli chcemy pomóc, właśnie w tym czasie kupmy coś. Zamówmy przez internet płytę, koszulkę, gadżet, kubek, album z teatru., cokolwiek. Sami będziecie wiedzieć, który artysta (wraz z ekipą) uzależniony był od grania.
I nie gniewajmy się, że paczka przyjdzie do nas nawet za kilka miesięcy. Lub nawet później.
I liczmy na to, że środki zostaną podzielone na wszystkich, którzy do tej porze przy koncertach i spektaklach zarabiali.