Piękny moment w pana życiu i biografii artystycznej: okrągłe urodziny, płyta nagrana z córką Dorotą i koncert, w którym uczestniczyć będą przyjaciele muzycy. To chyba dobry czas dla artysty.

Henryk Miśkiewicz: Z okazji moich 70. urodzin Dorota, bo to był jej pomysł, ale i syn Michał postanowili mi zrobić prezent w postaci wspólnie nagranej płyty.

Reklama

Jaka jest zatem historia nagrania albumu „Nasza miłość”?

Powróciliśmy do moich utworów sprzed lat, ale też braliśmy pod uwagę moje niedawne kompozycje, a ponieważ były to wersje instrumentalne, należało pomyśleć o tekstach. Wersje na płytę zostały wzbogacone tekstami znakomitych autorów, np. Ewy Lipskiej, Wojciecha Młynarskiego, Grzegorza Turnaua, Bogdana Loebla, Andrzeja Poniedzielskiego oraz nowymi aranżacjami. Powstała płyta nastrojowa, balladowa w swym charakterze.

Poetycko-liryczna muzyczna opowieść ma jednak obok jazzujących ballad fragmenty mocniejsze, dynamiczne i zaskakujące.

Takim utworem jest „Strefa ciszy” do tekstu Grzegorza Turnaua, w którym Dorota ujawnia bardziej dynamiczną naturę, a dominującym momentem utworu jest mocne i zarazem finezyjne solo Piotra Orzechowskiego. Pojawia się tam też moja szybka „rozwichrzona” solówka. To niewątpliwie najbardziej zakręcony kawałek całego albumu - jak ocenił Bogdan Chmura przedstawiając „Naszą miłość” na łamach „Jazz Forum”.

Podobno po koncertach, na których prezentujecie utwory z „Naszej miłości”, najczęściej są owacje na stojąco?

Reklama

Płyta jest dobrze przyjmowana. Graliśmy na festiwalach, dawaliśmy koncerty plenerowe.

W albumie znalazła się też jedna z najwcześniejszych pana kompozycji.

Utwór ten napisałem jako szesnastolatek. Dostałem za tę kompozycję nagrodę na Festiwalu Jazz nad Odrą. Była to wersja instrumentalna. Na tej płycie stała się piosenką „Słowa w głowie” z tekstem Andrzeja Poniedzielskiego.

Ciekawym powrotem do przeszłości jest też piosenka „Nasze senne sprawy”.

Ten utwór ze słowami Wojciecha Młynarskiego przed laty śpiewała Ewa Bem. Jest tu też piosenka „Czy nasza miłość”, będąca kompozytorskim debiutem moich dzieci, Doroty i Michała do tekstu Bogdana Loebla oraz mój premierowy utwór „Co minęło, niech wróci” skomponowany do tekstu krakowskiej poetki Ewy Lipskiej.

Trwa ładowanie wpisu

Okrągłe urodziny prowokują jednak do zwrócenia ku przeszłości. Czy pochodzi pan z domu, w którym słuchano muzyki?

Nie tylko słuchano. Mój ojciec był muzykiem amatorem – klarnecistą i saksofonistą. Grywał na weselach, zabawach, uroczystościach. Rodzina ojca – tata miał siedmiu braci i trzy siostry – była bardzo muzykalna; wszyscy bracia grali, mieli swój zespół. Tak jak na mnie czasami mówią „Misiek”, tak – jak mi opowiadała mama, kiedy przyjeżdżał zespól taty mówiono ”O, dzisiaj +Miśki+ grają”, czyli rodzina Miśkiewiczów. Rodzina mamy też była muzykalna.

W mojej rodzinie - mam jeszcze dwie siostry – tylko ja zostałem muzykiem. Z ojcem zawsze lubiłem muzykować, np. jako kilkunastoletni chłopak grałem z tatą w przyzakładowej orkiestrze dętej. Chętnie jeździłem też z ojcem na wesela, zabawy. Była to dobra okazja, aby poznać rozmaite instrumenty, ponieważ niekiedy musiałem zastępować muzyków nieco znużonych weselną atmosferą.

Jest pan saksofonistą altowym, sopranowym, gra pan na klarnecie. A jaki był pana pierwszy instrument?

Oczywiście akordeon. W podstawowej szkole uczyłem się grać na akordeonie, a potem na klarnecie.

We Wrocławiu chodziłem do Liceum Muzycznego i tam pod opieką fachowców, np. świetnego pedagoga Rosjanina Michaiła Nikonowa poznawałem tajniki gry na klarnecie. Z saksofonem zaprzyjaźniłem się później, sam się na nim nauczyłem grać.

Nikonow był człowiekiem otwartym, wiedział, że interesuje mnie jazz, zachęcał do tego gatunku, dawał wskazówki, a trzeba pamiętać, że były to czasy, gdy jazz był na cenzurowanym. Często o tym przypominała mi dyrektorka szkoły, mówiąc +koniec z tym jazzem”. Z jazzem nie skończyłem, ale o mały włos skończyłoby się to usunięciem mnie ze szkoły.

Liceum wspominam jednak dobrze; tam założyliśmy pierwszy zespół dixielandowy Young Jazz Band, z którym wystąpiliśmy na Jazzie nad Odrą. Zresztą anons w prasie o tym wydarzeniu i mojej nagrodzie wywołał moją mamę na dywanik do pani dyrektor szkoły.

Grać nie przestaliście…

We Wrocławiu wtedy dużo się grało do tańca w klubach studenckich; była to muzyka swingowa. Mój profesor jednak nalegał, abym wyjechał na studia do Warszawy do Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej, dziś jest to Uniwersytet Muzyczny.

W Warszawie Zbyszek Jaremko, którego poznałam wcześniej, zaczął mnie wciągać w jazzowe kręgi. Grałem w Big Bandzie Stodoła, Jazz Carriers. Muzycy zapraszali mnie do swoich zespołów; szybko to się rozwijało. Ptaszyn Wróblewski szukał saksofonisty do swej grupy Chałturnik i mnie zaprosił do tej formacji. Równocześnie grałem w Studio Jazzowym Polskiego Radia oraz w Orkiestrze Andrzeja Trzaskowskiego. Tam grała cała czołówka polskiego jazzu i to była znakomita szkoła dla mnie, jeśli chodzi o muzykę jazzową. I tak to się potoczyło.

Przez całe dekady pana saksofon było słychać niemal na co drugiej polskiej płycie jazzowej, a Jan Ptaszyn Wróblewski obliczył, że z nikim nie grał dłużej niż z Henrykiem Miśkiewiczem, bo aż 45 lat.

Ptaszyn dużą rolę odegrał w moim muzycznym życiu; to on namówił mnie na założenie własnego zespołu. Tak się stało i z własnym projektem wystąpiliśmy na Jazz Jamboree w sali Teatru Roma. Później Marcin Kydryński namówił mnie na nagranie płyty; powstał album „More Love” – z udziałem Edyty Górniak.

Podobno łatwiej wymienić tych muzyków, z którymi pan nie współpracował?

Występowałem z wieloma wspaniałymi artystami. Miałem szczęście i satysfakcję współpracowania m.in. z: Ewą Bem, Andrzejem Jagodzińskim, Anną Marią Jopek, Jarosławem Śmietaną, Wojciechem Karolakiem i Adzikiem Sendeckim. Ale też grałem z Patem Methenym, Joe Lovano czy Davidem Murrray’em.

Przed panem koncert - znowu z udziałem przyjaciół muzyków.

Cieszę się, że w koncercie wezmą udział muzycy, którzy w różnym czasie pojawiali się w moim życiu: Anna Maria Jopek, Andrzej Jagodziński, Robert Kubiszyn, Marek Napiórkowski, Adam Nowak, Janusz Strobel i Jan Ptaszyn Wróblewski, jak również nasz pełny skład, z którym nagraliśmy „Naszą miłość”, a więc: Dorota Miśkiewicz, Piotr Orzechowski „Pianohooligan”, Sławomir Kurkiewicz i Michał Miśkiewicz. Koncert poprowadzi Marcin Kydryński. Całość zorganizowała Kinga Janowska, której bardzo dziękuję!

Miłość niejedno ma imię. Stoi pan na czele pięknego klanu muzycznego: syn Michał jest znakomitym perkusistą, a córka Dorota znaną wokalistką. Żona Grażyna, też wykształcona muzycznie, jest menedżerem i animatorem kultury.

Każdy szedł jednak własną drogą: ani Dorota, ani Michał nie chcieli, abym im pomagał, torował drogę. Byli niezależni i sami kształtowali swoje kariery. Nigdy nie przymuszaliśmy dzieci do muzyki, ale tak się stało, że interesowały się nią od małego. I to jest chyba jedna z większych satysfakcji w mojej karierze: moja muzyczna rodzina. Tym bardziej cieszy nasze obecne wspólne nagranie. Powiedziałbym jednak, że jest to nie tyle nasze rodzinne spotkanie, lecz spotkanie partnerów muzycznych.

Rozmawiała Anna Bernat/PAP