- Było OK? – pyta tuż po ostatnim nagraniu na płycie "Blue & Lonesome" Mick Jagger, jakby upewniając się przed przyjaciółmi z zespołu, czy dobrze spisał się w bluesowym klasyku Williego Dixona "I Can’t Quit You Baby". - Tak, jest bardzo OK – można by odpowiedzieć Jaggerowi po wysłuchaniu tej znakomitej płyty.
Powrót do korzeni
Kiedy Mick Jagger, Keith Richards, Ron Wood i Charlie Watts spotkali się w grudniu 2015 r. w londyńskim studiu Marka Knopflera z Dire Straits, zaczęli pracę nad pomysłami na nowe piosenki. Jagger mówił: "mieliśmy nadzieję nagrać eklektyczny album, łączący starych Stonesów z poszukiwaniami nowych dźwięków". Niespecjalnie im wychodziło. Kiedy jednak, jak wspomina Richards, Jagger złapał harmonijkę ustną i panowie zaczęli bawić się, grając bluesowe standardy, nagle okazało się, że zaiskrzyło. Stonesi nagrywali kolejny klasyk bluesa i następny, aż wyszła im cała płyta. Pierwsza bez ich własnych kompozycji, a z drugiej strony przypominająca ich debiut z 1964 r. Muzycy wypełnili "The Rolling Stones" przede wszystkim klasykami autorstwa gigantów bluesa w rodzaju Williego Dixona. Dali wtedy (i teraz, po 52 latach ponownie) upust swojej fascynacji bluesem. Największym maniakiem gatunku był zmarły w 1969 r. gitarzysta, współzałożyciel kapeli Brian Jones. To właśnie z nim Stonesi budowali na początku swoją karierę, przenosząc czarną muzykę z USA na białe przedmieścia Londynu.
Micka i Keitha fascynowali Willie Dixon, Muddy Waters, Bo Diddley, John Lee Hooker, Chuck Berry, dlatego na początku grali ich covery. Pierwszy singiel Rolling Stones, który znalazł się na liście przebojów Wielkiej Brytanii (21. miejsce wiosną 1963 r.), to był cover "Come on" z repertuaru Berry’ego. Do gatunku Muddy’ego Watersa powracali później wielokrotnie, na płytach zespołu, czy Keith Richards solo. Zresztą ich nazwa wzięła się od tytułu piosenki Watersa. Ten, tak jak inni wielcy bluesmani, szybko docenił fakt, że Stonesi przenieśli blues na komercyjny poziom, otworzyli dla niego drzwi na wielu nowych słuchaczy. Buddy Guy mówił w jednym z wywiadów "Stonesi zrobili bardzo dużo dla ludzi bluesa, w szczególności czarnoskórych muzyków. Dzięki nim blues znalazł się w miejscach, o których wcześniej mogliśmy pomarzyć". Kontynuacją tej bluesowej fascynacji Rolling Stones jest "Blue & Lonesome" wydany 11 lat po wypełnionym ich autorskim materiałem "A Bigger Bang".
Na płycie znalazło się 12 coverów klasyków. "Nagrywając je, czuliśmy się jak w pierwszych latach Stonesów w Richmond" – wspomina Keith. W położonym na obrzeżach Londynu Richmond w początkowym okresie działalności zespołu znajdował się ich ulubiony Crawdaddy Club, w którym grali bluesowe covery. Wspomniane studio Knopflera, w którym powstała "Blue & Lonesome", mieści się niedaleko. Na materiał nagrany w zaledwie kilka dni składają się stonesowe wersje "Just Your Fool" Buddy’ego Johnsona z połowy lat 50., "Commit a Crime" Howlin’ Wolfa czy "Just Like I Treat You" i "I Can’t Quit You Baby" Williego Dixona. Niektóre, jak "Just Like I Treat You", nagrane w wersji szybszej od oryginału, inne bliższe tradycyjnym wykonaniom. W dwóch kawałkach, "Everybody Knows About My Good Thing" i "I Can’t Quit You Baby" gościnnie zagrał, też nagrywający swoją najnowszą płytę w studiu Knopflera, Eric Clapton. Zresztą genialny gitarzysta przed laty wraz z The Yardbirds grywał we wspomnianym Crawdaddy Club.
Zburzyć kubański mur
Nie mniejszą radość widać u Stonesów podczas koncertów, co można zobaczyć w filmie doświadczonego w muzycznych dokumentach Paula Dugdale’a. W "Olé Olé Olé!" wędrujemy z zespołem przez Amerykę Południową podczas ich ostatniego minitournée. Między lutym a marcem 2016 r. odwiedzili m.in. Chile, Argentynę, Brazylię, Meksyk, Kubę, grając w niektórych miejscach po raz pierwszy w historii. W filmie widzimy materiały zza kulis, są rozmowy z członkami zespołu, fanami. Poznajemy m.in. historię argentyńskich ultrafanów zespołu zwanych "rolingas". Możemy również posłuchać kilku numerów w stadionowych wersjach z powalającym wykonaniem "(I Can’t Get No) Satisfaction" na czele.
Na żywo Stonesi dają niesamowite show. Jak sami przyznają, cały czas dziesiątki tysięcy ludzi wypełniające stadion dają im kopa nieporównywalnego z niczym innym. Przeżywają koncerty tak mocno, że podczas jednego z nich Keith nie może powstrzymać się od łez. Richards jest w tym zespole największym świrusem. Ciągle bawi cały zespół i koncertową załogę (chociażby wychodząc podczas deszczu ze swoją magiczną laską i odprawiając szamańskie rytuały, które mają pomóc w zatrzymaniu ulewy, bez skutku), rozluźniony opowiada o tym, jak powstawały hity zespołu, pokazuje swoje pokoje hotelowe i garderobę. Wiele mówi o nim tabliczka, którą trzyma na biurku: Mr Wonderful. Ron Wood z kolei bardzo chętnie wychodzi do swoich znajomych w poszczególnych miastach. Z synem idzie do kumpli grać w bilard, a do znajomego twórcy graffiti wspólnie pomalować. I nie przeszkadza mu, że malarz z angielskich słów potrafi wymówić tylko: "kocham cię". Za to Jagger bardziej dozuje słowa, opowiada w wyważony sposób, nie siląc się na sprośne żarty. Najbardziej nieobecny jest Charlie Watts, szkoda, że wypowiada zaledwie kilka zdań. Poza występami panowie spędzają czas osobno, ale kiedy stają na scenie, są już tylko dla siebie. Cały czas na siebie spoglądają, rozmawiają, bawią się wspólnym graniem. Zupełnie jak w studiu, nagrywając "Blue & Lonesome". Zwieńczeniem ich latynoamerykańskiej wyprawy był darmowy koncert dla pół miliona fanów w Hawanie na Kubie, który odbył się kilka dni po historycznej wizycie prezydenta USA Baracka Obamy. Zresztą z powodu tej wizyty koncert musiał zostać przesunięty. Wydarzenie nie mniej historyczne, jak słychać w filmie, dla wielu Kubańczyków symbol skierowania Kuby na demokratyczne tory. Szalony rock’n’roll Stonesów daje im nadzieję. Stonesi swoim rock’n’rollem zawładnęli Kubańczykami tak jak polską publicznością w Sali Kongresowej niemal 50 lat temu. Przy okazji oglądamy trudne kulisy przygotowań tego występu. Całą machinę koncertową zespołu: kilkuset pracowników, kontenery sprzętu, kilkadziesiąt zestawów ubrań, które jeżdżą za zespołem. Występ w Hawanie doczekał się zresztą także osobnego filmu, też zrealizowanego przez Paula Dugdale’a – "Havana Moon". Miał premierę we wrześniu.
Historyczne koncerty
Rolling Stones to od lat nie jest zwyczajny zespół. To machina zarabiająca miliony dolarów. Sama latynoska kilkukoncertowa trasa przyniosła niemal sto milionów dolarów dochodu. Jak przyznają członkowie Rolling Stones, dla nich takie koncerty to jednak nie tylko miliony dolarów na koncie. Stonesi zawsze chcieli przełamywać bariery. Dlatego 10 lat temu grali na brazylijskiej Copacabanie dla miliona fanów, też za darmo, i dlatego chcieli grać koncerty w Chinach czy państwach bloku wschodniego. Zespół chce bowiem dotrzeć ze swoją muzyką, gdzie tylko się da, bo jak mówi Keith: "takie wyjątkowe koncerty przeżywają nie mniej emocjonalnie niż publika".
Stonesi odpoczywają tylko chwilę. Dwa miesiące temu dali koncert podczas wyjątkowego festiwalu Desert Trip w Kalifornii. Podczas imprezy, na której średnia wieku artystów wyniosła ponad 70 lat, wystąpili u boku Boba Dylana, Paula McCartneya, The Who czy Neila Younga. Jak zapowiadają, cały czas mają pomysły na nowe piosenki i planują koncerty w Europie. Obyśmy doczekali się ich kolejnej wizyty po 10 latach.
Wojciech Przylipiak
Rolling Stones "Blue & Lonesome" Universal Music