Rzadko zdarza się, by utwór budził tak silne emocje ponad pół wieku od swego powstania. "Polska premiera "Requiem" na "Warszawskiej Jesieni" w 1960 roku oburzyła ówczesny awangardowy establishment swoim rzekomym anachronizmem i populizmem - wspomina Wojciech Maciejewski, brat nieżyjącego od dwunastu lat Romana. - Z drugiej strony pojawiały się nieliczne odważne głosy, że tak właśnie będzie brzmiała muzyka przyszłości. Kierunek, w którym podążyli z czasem ówcześni awangardziści, Górecki i Penderecki, zdaje się to potwierdzać".
Łzy Artura Rubinsteina
Ale już w latach 60. Maciejewski miał swoich zagorzałych zwolenników. Amerykańska premiera "Requiem" wycisnęła łzy z liczącego trzy tysiące audytorium. Płakał także Artur Rubinstein z małżonką, którzy osobiście ściągnęli Maciejewskiego do Stanów Zjednoczonych. Polski kompozytor miał przyjąć posadę dyrektora muzycznego hollywoodzkiej wytwórni Metro Goldwyn Meyer. Odmówił.
"Świat przemysłu rozrywkowego, wielkiej finansjery oraz dyplomacji szanował i podziwiał mojego brata właśnie za to, że nic od nich nie chciał - mówi Wojciech Maciejewski. - Po śmiertelnej chorobie i cudownym ozdrowieniu, którego doświadczył w latach 40., stał się innym człowiekiem. Z paryskiego bon vivanta zmienił się w samotnika i mizantropa z dystansem do świata oraz z wybujałym życiem duchowym. Szkoda, że przy okazji zaniedbał całkowicie kwestię wykonywania oraz wydawania swojej muzyki - dodaje. - Rękopisami spoczywającymi przez dekady w szufladzie zająłem się osobiście dopiero w latach 90., by odkryć, że wiele dzieł bezpowrotnie zaginęło".
Owo cudowne uzdrowienie (po trzech operacjach i wycięciu ponad połowy układu pokarmowego lekarze nie dawali mu żadnych szans) zawdzięczał Roman Maciejewski specjalnej bezmięsnej diecie z Dalekiego Wschodu, ćwiczeniom jogi oraz buddyjskiej medytacji. W ślad za tymi praktykami poszła głębsza fascynacja filozoficznymi tradycjami Orientu oraz niechęć do powierzchowności współczesnego Zachodu. "Ponad pół wieku temu Roman ubolewał nad dekadenckimi tendencjami w sztuce, upadkiem moralności, a także dewastacją środowiska naturalnego - wspomina Wojciech Maciejewski. - Dziś uznaje się te sprawy za najbardziej palące problemy naszej cywilizacji, wówczas traktowano niepokoje mojego brata z pobłażliwością".
Jedząc jagody z grzybami
Przemiana duchowa pociągnęła za sobą również metamorfozę artystyczną. Niegdysiejszy modernista (wyrzucony z Konserwatorium Warszawskiego po strajku w obronie Karola Szymanowskiego) stał się wrogiem muzycznych nowinek i zwolennikiem syntezy historycznych stylów. Manifestem tego przewartościowania uczynił właśnie "Requiem", będące zarazem hołdem dla ofiar II wojny światowej oraz "ludzkiej niewiedzy". Utwór powstawał przez blisko piętnaście lat, głównie w szwedzkich ostępach, gdzie Maciejewski komponował, żywiąc się leśnymi owocami i przyjaźniąc się... z wężami oraz sarnami.
Naznaczona nutką mistycznego szaleństwa biografia Maciejewskiego (1910 – 1998) zyskuje na przełomie stuleci walor pociągającej tajemnicy. Podobnie jak pozornie prosta i konwencjonalna, ale też na swój sposób totalna muzyka. Jeszcze w tym roku ukazać się mają aż cztery monograficzne książki poświęcone życiu oraz twórczości zapomnianego do niedawna kompozytora. Być może więc historiografię muzyki polskiej czeka fundamentalne przewartościowanie?