Inne

"A Reality Tour"
David Bowie
Wyd. Sony Music 2010



W Polsce z niejasnych przyczyn Bowie nie cieszy się renomą, na jaką zasługuje. Prawie nikt nie wymieni jego nazwiska jednym tchem z tuzami takimi jak Mick Jagger, Paul McCartney czy Eric Clapton, choć z tysiąca powodów właśnie w tej stawce powinien się znaleźć. No cóż, to Polska jest jedynym krajem na świecie, w którym odwołano koncert Bowiego, bo nie sprzedały się bilety... Wstydzić się będą jeszcze przyszłe pokolenia.



Reklama

Tym bardziej warto sięgnąć po nowe wydawnictwo: dla fanów to po prostu pozycja obowiązkowa i szansa na wirtualne choćby uczestnictwo w show danym przez mistrza, zaś ci, którzy do tej pory jeszcze nie byli wyznawcami tego super-idola mają okazję przekonać się, że jego dorobek muzyczny zasługuje na uwagę.

Zwłaszcza, że na ścieżce dźwiękowej znalazł się reprezentatywny wybór przebojów z całego przekroju trwającej od 40 lat kariery brytyjskiego muzyka: od „Changes” i „The Man Who Sold The World” z okresu Ziggy’ego Stardusta przez elektroniczne numery z czasów współpracy z Brianem Eno jak „Heroes”, największe hity z lat 80. „China Girls” i „Ashes to Ashes” po najnowsze numery z płyt takich jak „Earthling”, „Heathen”, czy ostatniej studyjnej produkcji Bowiego, która dała tytuł trasie koncertowej, podczas której został zarejestrowany ten materiał: „Reality”.

Reklama

Koncert odbył się w listopadzie 2004 roku w Dublinie, a na widowni znalazły się takie znakomitości, jak Brian Eno czy Ricky Gervais. David Bowie zadziwiał nie tylko znakomitą dyspozycją wokalną, ale i wybornym nastrojem, który siłą rzeczy udzielał się publiczności (teksty zapowiadające kolejne piosenki to integralna i po prostu bezcenna część tego wydawnictwa), zaś firmowa mieszanka przebojów okazała się prawdziwą petardą: tego zestawu numerów nie da się wysłuchać w statecznej zadumie - nóżka sama się rwie do tańca.

p



Reklama

Co więcej zarówno stare jak i nowsze kawałki brzmią równie dobrze, odsłaniając podstawową prawdę o muzyce Bowiego: jest absolutnie ponadczasowa, ponadtrendowa i oryginalna, choć lubi czerpać inspiracje z najrozmaitszych źródeł. Znakomite brzmienie jest zasługą także muzyków towarzyszących gwiazdorowi podczas tej trasy, zwłaszcza pianisty Mike'a Garsona, który współpracował m.in. z Nine Inch Nails i Smashing Pumpkins oraz czarnoskórej basistki i wokalistki Gail Ann Dorsey, która w absolutnie brawurowy sposób wykonuje z Bowiem „Under Pressure”, śpiewane niegdyś z Freddiem Mercurym.

Można oczywiście żałować, że wśród trzydziestu paru utworów zabrakło „Space Oddity” (którego w ogóle nie było w setliście tej trasy zresztą) czy „The Jean Genie” (który dla odmiany był wykonywany), ale to są drobiazgi, istotne tylko dla naprawdę żarliwych fanów. Koncert, na który bilety zostały wyprzedane notabene w ciągu pięciu minut, był po prostu rewelacyjny i warto do niego wrócić.

Zresztą cała trasa „Reality Tour”, jak na razie ostatnia w karierze Bowiego, zbierała świetne recenzje, mimo iż zakończyła się wcześniej niż planowano z powodów zdrowotnych: konieczna była opercja serca u blisko 60-letniego muzyka. Sprawa na tyle poważna, że ostatnie kilka koncertów odwołano a Bowie od tamtej pory niezwykle rzadko występuje na żywo. Co ciekawe podczas tej trasy zdarzył się jeszcze inny potencjalnie groźny wypadek: na koncercie w Oslo Bowie został trafiony prosto w oko patyczkiem od lizaka, ciśniętego na scenę przez jednego z widzów. Jednak po kilku minutach za kulisami, gdzie usunięto mu ciało obce, powrócił na scenę i dokończył występ, kwitując całą sytuację w z właściwym sobie bezwględnym humorem: „Na szczęście trafiłeś w to popsute”. Bowie jest bowiem praktycznie ślepy na jedno oko...

Podwójne „Reality tour”, to album który warto mieć na półce nie tylko jako uzupełnienie wydanego wcześniej DVD z tym samym koncertem (choć nieco innym doborem numerów). Niepotwierdzona, ale i nie zdementowana przez zazwyczaj bardzo wyczulonego na bzdurne plotki Davida, wieść niesie, że muzyk pracuje w Belinie nad materiałem na nową płytę studyjną. Wznosząc modły w tej intencji możemy sobie umilić czas oczekiwania delektując się dotychczasowymi osiągnięciami muzycznego idola w energetycznym, koncertowym wydaniu.