"Ocean Eyes"
Owl City
Wyd. Universal, 2010
Ocena: 2/6



Po pierwsze młodego Adama Younga z Minnesoty łowcy talentów odkryli dopiero po tym, jak nagrał dwa albumy. Po drugie podstawowym elementem promocji jego projektu Owl City jest hasło „artysta z MySpace, które ostatni raz działało na kogokolwiek jakieś trzy lata temu. I wreszcie po trzecie a href="https://www.dziennik.pl/tagi/muzyka" title="Muzyka">muzyka
i sposób jego śpiewania na płycie „Ocean Eyes“ do złudzenia przypominają debiut „Give Up“ duetu The Postal Service z 2003 roku, w którym śpiewał Ben Gibbard (Death Cab For Cutie).



Reklama

Chociaż „złudzenie” to za dużo powiedziane - to raczej marna kopia, której autor dla niepoznaki używa bardziej kiczowatych elektronicznych brzmień („Umbrella Beach”) i śpiewa niezrozumiale banalne teksty („Hello Seattle”). Bo Young nie tylko spóźnił się ze swoim pomysłem, ale zdecydował się przystosować wysmakowaną elektropopową estetykę do potrzeb przeciętnego amerykańskiego młodego słuchacza. Największym kuriozum jest chyba tutaj piosenka „Dental Care”, w której słodkim głosem śpiewa o problemach z utrzymaniem higieny ustnej i opisuje przygotowania do wizyty u dentysty. Nie lepiej jest też w przypadku „The Tip of the Iceberg”, gdzie nie ukrywa fascynacji tanecznymi produkcjami Armina van Buurena i w „The Bird and the Worm“ kojarzącej się z miałkim popem Maroon 5. Zresztą spójrzmy prawdzie w oczy - czy singiel „Fireflies", który wyniósł go na szczyty list przebojów, zapowiadała coś lepszego?

W tym całym zamieszaniu wokół Owl City najgorsze jest jednak to, że Adam Young znalazł się wśród piętnastu artystów w prestiżowym zestawieniu BBC Sound of 2010 i pewnie jeszcze nieraz usłyszymy o nim w tym roku.