"Blackjazz"
Shining
Wyd. Indie Recordings, 2010
Ocena 5/6
Niełatwo znaleźć określenie na muzykę Shining. Metal z jazzem łączyło już wiele zespołów, wystarczy wspomnieć Cynic czy Planet-X. Ale też i jazz, i metal w pełni nie odzwierciedlają tego, co się na „Blackjazz” dzieje. Żeby to zrozumieć, warto cofnąć się o osiem lat... Na słynnej EP-ce „Irony Is a Dead Scene” nagranej przez mathcore'owców z The Dillinger Escape Plan z udziałem Mike'a Pattona znalazł się m.in. cover przeboju Aphex Twina „Come to Daddy”. Przypominam o tym, bowiem to najłatwiejszy sposób, by choć w przybliżeniu wyobrazić sobie muzykę Shining, pomijając nawet fakt, że wokalista grupy Jørgen Munkeby ekspresją przypomina Pattona.
„Blackjazz” to ekstremalne połączenie gitarowego jazgotu, progresywnego metalu, jazzu i elektroniki, znacznie wykraczające poza dotychczasowe osiągnięcia zespołu. Norwegowie przełamują wszelkie gatunkowe bariery, w ciężkie gitarowe riffy wplatając schizofreniczne saksofonowe sola, eletroniczne melodyjki żywcem wyjęte z psychodelicznych kreskówek – wystarczy zresztą posłuchać singlowego „Fisheye”, by nabrać przekonania, że mamy do czynienia z grupą nietuzinkową.
Shining (nie należy przy tym mylić Norwegów ze szwedzką formacją deathmetalową o tej samej nazwie) nie są na scenie nuworyszami. „Blackjazz” to już ich piąty album studyjny. Ponad dziesięć lat temu grupa zaczynała działalność jako grający akustyczny jazz kwartet, by z czasem przesuwać się coraz dalej w stronę muzycznej ekstremy. Na trzecim krążku „In the Kingdom of Kitsch You Will Be a Monster” (2005) już bez kompleksów mieszali jazz, metal i rock progresywny, wzbogacając to nietypowym instrumentarium (akordeon, fisharmonia, czelesta).
Kulminacją muzycznych poszukiwań była wspólna europejska trasa z blackmetalową grupą Enslaved, która zaowocowała projektem „Nine Nights in Nothingness – Glimpses of Downfall”, znanym także jako „The Armageddon Concerto”, inspirowanym twórczością tak skrajnie różnych artystów, jak The Beatles, György Ligeti Olivier Messiaen czy Sunn O))).
Na potrzeby „Blackjazz” formacja Jørgena Munkeby'ego znacząco ograniczyła instrumentarium, by brzmieć tak, jak na koncertach – jeszcze agresywniej i ciężej. Zresztą w dwóch utworach pojawia się gościnnie wokalista Enslaved Grutle Kjellson – m.in. w wieńczącym album coverze „XXI Century Schizoid Man” z legendarnej płyty King Crimson „In the Court of the Crimson King”. To może banalny wybór – ten akurat utwór nagrywali wcześniej m.in. Ozzy Osbourne, Voivod, Noir Desir i Forbidden. Ale z drugiej strony trudno o lepszy hymn dla schizofrenicznej muzyki Norwegów.
Bowiem to właśnie zespół Roberta Frippa jest w rzeczywistości najlepszym punktem odniesienia dla dokonań Shining. Być może nie ma tu rejonów, o które King Crimson by w swoich muzycznych poszukiwaniach nie zahaczyli, ale Shining idą dalej, mocniej, głębiej. Do granicy szaleństwa.
p