„Myślę, że Jezus był inteligentnym pełnym współczucia gejem, który rozumiał ludzkie problemy i umierając na krzyżu, wybaczył tym, którzy go ukrzyżowali” – taką teorią podzielił się w lutym tego roku z magazynem „Parade” Elton John. Ta wypowiedź wzbudziła oczywiście kontrowersje (szczególnie w Egipcie, którego władze nie chciały wpuścić 63-letniego Anglika na teren swojego kraju), ale nikt z zachodniego świata nie mógł się naprawdę obrazić na sir Eltona – przecież to ten Elton John – człowiek, który sprzedał ćwierć miliarda płyt, a jego „Candle in the Wind” do dziś jest najlepiej sprzedającym się singlem w historii show-biznesu – znalazł już 37 milionów nabywców (artysta zapowiedział, że podczas warszawskiego koncertu ten utwór zadedykuje ofiarom smoleńskiej tragedii).

Reklama

Nie można się obrażać na człowieka, który od ponad trzech dekad jest uosobieniem ekscentryzmu i popowego szaleństwa i który co roku wydaje fortunę na wspieranie instytucji charytatywnych (jedynie w ciągu ostatnich lat wydał na ten cel ponad 40 milionów funtów). Bo jak ujął to Eminem przy okazji słynnego wspólnego koncertu z angielskim królem popu: „Nie ma nikogo większego niż Elton”. Trudno się z nim nie zgodzić, bo choć angielski kompozytor i wokalista ma już za sobą najlepsze dni, to jego wpływ na muzykę rozrywkową jest potężny. Mimo że jego ostatni album, przeciętny „The Captain & the Kid”, powstał w 2006 roku, a perspektywy na nową płytę są bardzo mgliste (krążą pogłoski o współpracy z australijskim zespołem Pnau, a nawet o planach nagrania wspólnego albumu z Neilem Youngiem), Elton ciągle jest autorytetem i wyrocznią, do której młodzi artyści często zwracają się o pomoc.

To nie przypadek, że parę tygodni temu na rozdaniu nagród Grammy to właśnie Elton John wystąpił z Lady GaGą, z którą wspólnie wykonał jej utwór „Speechless” i jeden ze swoich największych hitów „Your Song”. Dziś ona jest królową ekstrawagancji, ale to Elton John do perfekcji opanował tworzenie barokowych popowych widowisk, zanim Lady GaGa pojawiła się na świecie. Zresztą wystarczy popatrzeć na barwne i zwariowane kreacje sceniczne takich zespołów jak Scissor Sisters czy The Killers, żeby przekonać się o tym, jak silny wpływ na młodych artystów wciąż wywiera 63-letni Anglik. Wokalistka i frontman tego ostatniego zespołu Brendon Flowers przyznaje wprost w wywiadach: „Elton John – jego postać i muzyka – miały dla nas kluczowe znaczenie. Zawsze chcieliśmy, żeby nasze występy były równie kolorowe. Wywodzimy się ze zwyczajnej klasy średniej i blask reflektorów był dla nas zawsze bardzo pociągający. A Elton był tego kwintesencją. To on sprawił, że granie koncertów, zabawa konwencją, ubiorami, makijażem i muzyką ciągle sprawiają nam tyle radości. Uwielbiamy to jego przerysowanie i lubimy tak jak on być ostentacyjni”.

Elton uwielbia gościnne występy i rolę mentora – niedawno wsparł w nagraniach amerykańską wokalistkę Brandi Carlile, a wcześniej znalazł się pod dachem jednego studia z zespołem Alice In Chains. Nie wspominając o tym, że to on odkrył dla masowej publiczności duet Groove Armada i promował wspomnianych Scissor Sisters. Na koncercie w Polsce jednak Elton nie zamierza promować nowych brzmień. To będzie typowa parada hitów. Przed rozpoczęciem światowej trasy, w ramach której odbędzie się warszawski koncert, Anglik oddał władzę swoim fanom i zapytał ich, jakie utwory chcieliby usłyszeć na koncertach. Nie trudno się domyślić, że wybrali jego największe hity. Na stadionie Polonii obowiązkowo więc zabrzmią: „Rocket Man”, „Crocodile Rock”, „Sacrifice”, „Blue Eyes” i „Sorry Seems To Be the Hardest Word”.

Reklama