Trudno o bardziej trafiony tytuł płyty. "Stay", najnowszy album Simply Red, nie przynosi nie tylko większych, ale jakichkolwiek zmian w emploi zespołu, który od początku lat 90. jest tak naprawdę solowym projektem Micka Hucknalla. Rudowłosy lider grupy w refrenie jednej z bardziej udanych piosenek z albumu wykrzykuje wprawdzie: "Oh! What A Girl", ale dziś Hucknall nie jest już fircykiem i bawidamkiem, tylko odpowiedzialnym ojcem i biznesmenem. Od kilku lat wokalista z powodzeniem prowadzi własną winnicę we Włoszech i dwie firmy płytowe. Pierwsza, nazwana po prostu www.simplyred.com, wydaje płyty zespołu, zaś druga - Blood And Fire - albumy klasyków reggae.

Mick Hucknall to człowiek instytucja we współczesnym świecie muzycznym. Bardziej niż Złoty Słowik przyznany grupie za całokształt twórczości na festiwalu sopockim dwa lata temu świadczy o tym 48 mln płyt sprzedanych na całym świecie pod szyldem Simply Red. Ta nazwa jest ponoć manifestacją koloru włosów wokalisty, przywiązania do barw klubowych Manchesteru United i… wierności laburzystowskim ideałom. Simply Red jednak nigdy nie był zespołem rewolucyjnym. Wokalista Mick Hucknall jest wprawdzie aktywistą Partii Pracy i bliskim przyjacielem premiera Wielkiej Brytanii Tony'ego Blaira, ale do tej pory zazwyczaj udawało mu się oddzielać politykę od muzyki. Jednak kilkakrotnie w muzycznej karierze dał wyraz swoim politycznym sympatiom. Po raz pierwszy na płycie "New Flame" (1989), kiedy to zaśpiewał piosenkę zadedykowaną ówczesnej premier Margaret Thatcher "She'll Have To Go". Do tematu ustąpienia Żelaznej Damy powrócił później w utworach "Your Mirror" i "Wonderland" z albumu "Stars" (1991).

W sferze muzycznej Hucknall jest jeszcze bardziej wstrzemięźliwy niż w ideowej, a złośliwi twierdzą nawet, że unika jakichkolwiek podejrzeń o próbę wymyślenia prochu. Simply Red od początku był zespołem zachowawczym. Podczas gdy w połowie lat 80. ubiegłego wieku światowe listy przebojów ociekały plastikowymi brzmieniami syntezatorów, obdarzony charakterystycznym głosem Mick Hucknall i jego koledzy podbili je soulem w starym stylu: melodyjnym, zagranym przez żywych muzyków, nierzadko na akustycznych instrumentach. A jednak z gatunku, który był passé, uczynili muzyczny trend.

Szczyt popularności Simply Red przypadł na lata 80. i 90., a znaczyły go takie szlagiery, jak: "If You Don't Know Me by Now" (1989), "Something Got Me Started" (1991) czy "Fairground" (1995). Mick Hucknall nie dość, że fotografował się w towarzystwie Catheriny Zety-Jones i Heleny Christensen, to jeszcze obsadził sobie diament w zębie. Z czasem ekstrawagancki wokalista przestał świecić w towarzystwie. Stał się zagorzałym bywalcem drugich i trzecich dziesiątek list przebojów. Zawierająca latynoskie wersje największych przebojów grupy płyta "Simplified" (2005), którą Hucknall promował występami w Polsce, spadła jeszcze niżej. Singiel z piosenkami "Something Got Me Started"/"A Song For You" dotarł zaledwie do… 207. miejsca brytyjskiej listy przebojów.

Płyta "Stay" raczej nie powtórzy jego losu. Hucknall zwykł bowiem wyciągać wnioski z porażek. Jednak mimo braku na albumie ewidentnych knotów Hucknall nie może zaliczyć "Stay" do szczególnie udanych pozycji w dyskografii. Obok piosenek naprawdę udanych, jak utrzymany w klimacie irlandzkiego baru "Little Englander", wykonany z towarzyszeniem chłopięcego chóru, bluesujący "Good Times Have Done Me Wrong" czy "Money TV", przypominający soulowe klasyki "Mama Told Me Not To Come" i "Lady Marmalade", na nowej płycie znalazło się swoiste kuriozum - piosenka "Debris", brzmiąca jakby wokalista nagrał ją w duecie z Erikiem Claptonem, oraz kilka kompozycji utrzymanych w stylu "rozwodnionego" Simply Red ("The World And You Tonight", "Stay", "The Death Of Cool" czy "They Don’t Know"). I choć są one zdecydowanie najsłabszymi punktami płyty, na tle całego albumu wypadają bezboleśnie. Bo Hucknall jest jednym z tych wykonawców, którzy potrafią muzyczną wodę przemienić w wino.