Czy tytuł płyty nawiązuje do ostatniej fali migracji naszych rodaków?


To bardziej rodzaj idei, że my, Polacy, od lat jesteśmy czarnuchami świata i teraz wracamy po rozpoznanie, po akceptację, po estymę, które się nam należą. Hasło powstało w głowie Roberta Brylewskiego, który chodził po Londynie i uspokajał wszystkich: Don't panic, we're from Poland. Pomyślałem, że to kapitalny pomysł na numer. Rozwinąłem tę myśl, pisząc dość sowizdrzalski tekst do reggae'owego utworu.

Czy rzeczywiście są powody do paniki?


Byłem mile zaskoczony, gdy rok temu graliśmy w Londynie razem z Brygadą Kryzys. Poznałem Anglię niezwykle otwartą, Anglię, w której Polacy potrafią pracować bardzo sumiennie, mając często po dwa fakultety, i tym samym robiąc na Anglikach ogromne wrażenie. Wychowałem się na kulturze anglo-amerykańskiej, więc byłem tam przyjmowany z otwartymi rękami, czy to na lotnisku, czy w barze piwnym, czy też w sklepie muzycznym. Doszliśmy do wniosku, że trzeba zacząć tam krzewić polską kulturę, bo po gospodarce i sporcie przyjdzie czas właśnie na nią. W związku z tą świadomością ruszamy do boju. A jeśli nam z Robertem się nie uda, wydamy płyty młodym zespołom - jakimś polskim Ostrogotom, Wizygotom czy Wandalom, którzy nocą podejdą pod Londyn i zdobędą go śmiałym szturmem (śmiech).

Jaki macie plan?


W zeszłym roku reaktywowałem wytwórnię Biodro Records. Na początek wyszły płyty Marka Gałązki i Romka Puchowskiego, teraz czas na Transistorsów i Wiolonczele z Miasta, debiutancką warszawską formację uprawiającą interesujący miks klasycznej kameralistyki, elektroniki i rodzimego folku. Niebawem też ruszamy ze wznowieniami Miłości i Kur. W planach również płytowa premiera - koncerty Miłości z Lesterem Bowie z 1996 roku. Jest parę nowości - solista Bajzel, zespoły Sensorry i Prząśniczki. Biodro jako firma przejmie też legendarną Złotą Skałę. Ta seria wydawnicza ruszy płytą Roberta Brylewskiego The King Is Back oraz DVD z zeszłorocznej edycji Brylfestu. Szukamy kolejnych rozwiązań. Bardzo możliwe, że powstaną biuro i sklep w Londynie.

Masz zamiar reaktywować również Miłość?

Zastanawiałem się, czy ma sens łatanie Miłości z muzyków, którzy w niej nie grali. Przecież Jacek Olter i Lester Bowie już nie żyją, a mój stary kompan Mikołaj Trzaska zawsze zgłasza jakieś obiekcje. Nowa płyta Miłości będzie się nazywać Nobody's White - to zarejestrowany koncert, który zagraliśmy jeszcze z Lesterem. Równolegle przygotowujemy reedycję pierwszej Miłości z 1993 r. Wszystkie płyty ukażą się w eleganckich digipackach. Szukamy nowych zdjęć, ciekawych bonusów, bo na każdej płycie znajdą się jakieś dodatkowe smaczki. Na przykład do Talkin' About Love and Death z Bowie'em z roku 1997 dodamy DVD z filmem o naszej współpracy z tym wybitnym artystą.

Wróćmy do Transistorsów. Jak sklasyfikujesz nową płytę wśród innych swoich produkcji?


Jest dla mnie bardzo ważna. Od dawna chciałem się wyrazić w prostej, rockowej formie, ale z reguły wychodziły mi formy dość popieprzone lub po prostu jajcarskie. Don't panic... w sposób harmonijny łączy prostotę surowego riffu i pięknej melodii. Wyraża dojrzałość 38-latka, który nie musi się stroić w żadne piórka - ani awangardowe, ani jazzowe, ani yassowe. Czuję, że jestem brakującym ogniwem między moimi nauczycielami i mistrzami, między Beatlesami, Zappą i Dylanem a nową muzyką reprezentowaną przez Becka czy Queens Of The Stone Age. Nie muszę udawać technomana, powielać nowinek, wsłuchiwać się w najnowsze trendy ani nosić fryzur agrave; la David Beckham. Nie ucieknę od tego, kim jestem i czego słuchałem.

Prowadzisz program telewizyjny, piszesz do gazet, szefujesz zespołom Transistors i Tymański Yass Ensamble, a teraz jeszcze reaktywowałeś Biodro. Czy twoja doba aby na pewno trwa tylko 24 godziny?


Ostatnio faktycznie jestem dość wszędobylski i pracuję jeszcze więcej niż zwykle. Stwierdziłem, że z muzyki nie da się łatwo wyżyć. Dwa, trzy dni w tygodniu siedzę w Warszawie, działając na planie programu Łossskot. Około środy jadę do domu, piszę felietony i recenzje, żeby nazajutrz wraz z Transistorsami ruszyć na koncerty. Wracam w niedzielę wieczorem. I choć w międzyczasie staram się być ze swoją rodziną na sto procent, oni zaczynają się buntować. Całkowicie to rozumiem. Poprosiłem, żeby mi dali trochę czasu. Zacząłem finansować Biodro. Mieliśmy kilka lat przerwy, bo nie wiedzieliśmy, w którą stronę pójdzie popyt. Okazało się, że płyty przestały się sprzedawać i ludzie zbiednieli. Wracamy do gry, ale z tą świadomością, że wszystko trzeba robić dużo taniej.

Ale teraz jest jeszcze gorzej niż było!


Mam dużo ciekawych przemyśleń, może nie rewolucyjnych, ale na pewno śmiałych. Za komuny - dzięki audycjom Marka Wiernika, Piotra Kaczkowskiego i innych - mogliśmy do woli nagrywać płyty ulubionych artystów. Teraz dzieciaki ściągają ulubione płyty z Internetu. Podniósł się wielki raban, że oto kradną i piratują. Jest to totalna obłuda ludzi, którzy mają kasę, ale nie mogą zrozumieć, że płyty są za drogie, podczas gdy artyści chcą żyć ponad stan. Polskie płyty powinny kosztować maksymalnie 15-20 złotych. I my to zrobimy. Wiesz, uważam, że piratowanie dzieje się wtedy, gdy ktoś ściąga moją płytę, przegrywa ją na sto CD-R-ów i sprzedaje je na Stadionie. Ale gdy ktoś nagrywa płytę dla siebie, nie jest to żadnym złodziejstwem, tylko rodzajem długoterminowej pożyczki. Dzieciaki między 15 a 20 rokiem życia potrzebują przerobić maksymalną liczbę bodźców, dowiedzieć się i nauczyć optymalnie dużo. W tym momencie ściąganie płyt na iPoda jest rzeczą normalną w edukacji muzycznej. Udostępnienie tych plików za darmo jest uczciwsze niż pieprzenie o piractwie.

Udostępnisz swoje nagrania?


Tak. Zamierzam większość swoich płyt udostępnić w mp3 na stronie internetowej za darmo, żeby ludzie mogli posłuchać i stwierdzić, czy im się podobają, czy nie. Jeśli płyty będzie można kupić przez Internet czy na koncertach za 15-20 zł, to spora część tych młodych ludzi będzie wolała materialny gadżet w postaci legalnej płyty niż popisanego mazakiem CD-R-a. Te dzieciaki nie mają kasy, a przecież muszą się edukować. Mnie stać na kupowanie płyt dopiero od kilku lat. Trzeba jakoś wyjść tym ludziom naprzeciw. Gadanie o tym, że jeśli ktoś nie kupi polskiej płyty za 40 zł, jest złodziejem, to czysta hipokryzja. W takim razie po co było produkować CD-R-y, które są w stanie skopiować oryginał w jakościowym stosunku 1:1? Jeśli już, to winni są ci, którzy wymyślili tę technologię, oraz koncerny, które mają w dupie niezbyt zamożnych klientów. Jeżeli komuś się spodobają Biodrowe płyty i będzie chciał je kupić, proszę bardzo - dogadamy się. A ja zamierzam je fajnie nagrywać, ładnie oprawić, dodać frapujące bonusy i przede wszystkim spowodować, żeby były tanie.






















Reklama