Częściej słuchasz disco czy punka? Gdybyś miał wybrać pomiędzy tanecznym Chic, a głośnym Fugazi…

O cholera, ciężki wybór! W domu częściej włączam Chic, ale prędzej poszedłbym na Fugazi. Oni grają niesamowite koncerty.

Waszą muzykę zwykle opisuje się jako discopunk. Nie denerwuje cię takie zaszufladkowanie?

Reklama

Ta etykieta, jak każda, nie jest zbyt mądra i tak naprawdę niewiele mnie obchodzi. W tej chwili siedzę w londyńskim biurze naszej wytwórni Warp i przeglądam stare recenzje, wywiady z ich archiwum. Oni dopiero mieli problem z dziennikarzami - o wszystkich wydawnictwach pisano, że to inteligent dance music albo bleep. Co za głupie określenia, prawda?

Wcześniej grałeś w hardcore'owych kapelach. Jak to się stało, że zaczęliście łączyć disco i funk z gitarowym hałasem?

W Sacramento, skąd pochodzę, działa duża scena zespołów hardcore'owych. To daje poczucie siły, że robi się coś fajnego. W pewnym momencie jednak przestało mnie to ciekawić. Zacząłem grać bardziej tanecznie i zobaczyłem, że ludzie się bawią, a jednocześnie pojawia się rodzaj oczyszczającego doświadczenia - jak w muzyce punk. Wtedy przestałem bać się szukania nowych rzeczy, lżejszego brzmienia, innych rytmów.

Myśleliście kiedyś, żeby nagrać klasyczny dyskotekowy przebój?

Reklama

No pewnie! Wydaje mi się, że potrafilibyśmy to zrobić. Z drugiej strony jednak nie bawi nas wierne trzymanie się konwencji. By się sprawdzić, zagram to, zagram tamto - takie odejście za bardzo pachnie estetyczną turystyką. Muzykowanie traci wtedy urok przygody. Mnie bardziej ciekawi takie podejście, jakie mieli The Stooges - robili muzykę, którą kochali, ale po swojemu, nikogo nie naśladując.

W jaki sposób komponujecie? Dyskutujecie wcześniej, czy płyta ma być bardziej taneczna czy hałaśliwa?

To prosty mechanizm, wszyscy jesteśmy fanami muzyki i nagle ktoś z zespołu usłyszy coś interesującego. Przychodzi na próbę podekscytowany i mówi na przykład: "fajny jest kawałek Amon Dull albo Can (zespoły krautrockowe z lat 70. - red.) i dobrze byłoby zagrać tak transowo". To wyznacza kierunek, ale i tak koniec końców zbaczamy w swoją stronę. Czasem zaś konstruujemy wszystko od podstaw, bez żadnego wyraźnego odniesienia.

Kłócicie się, jak powinien brzmieć dany kawałek?

Zawsze pociągał nas rytm, groove. Staramy się jednak uniknąć syndromu białych ludzi grających funk. Czarnym muzykom takie granie przychodzi naturalnie, bez trudu, zaś biali muszą chyba więcej pracować i pewnie dlatego mają tendencje do przesady, popisywania się instrumentalną wirtuozerią. Nam chodzi o trans.

Nowa płyta jest jednak mniej bujająca od poprzedniej.

Reklama

Na "Myth Tales" zależało nam na bardziej przemyślanej formie. Staraliśmy się też więcej ze sobą rozmawiać. Przyjęliśmy, że na każdą propozycje każdy może powiedzieć: "syf, nie nadaje się". Pozwala to uniknąć niezdrowych ambicjonalnych sytuacji. Dzięki temu to płyta zespołowa i wszyscy są zadowoleni.

Czy nie mieliście wątpliwości, przyjmując ofertę wspólnych koncertów z Red Hot Chilli Peppers?

Pewnie, że mieliśmy! Oni są jak postaci z kreskówki, tacy… no głupkowaci. Z drugiej strony jednak to nie byle kto. Doskonale łapią, o co nam chodzi, mają na koncie współpracę z takimi ludźmi, jak Andy Gill z Gang Of Four i George Clinton. Powoli zamieniają się w dinozaury, ale to wciąż kumaci faceci.

Wasz najbardziej znany kawałek "Me And Giuliani Down By The Schoolyard" miał zdecydowanie polityczny wydźwięk.

Tak, dotyczył polityki "zero tolerancji" w Nowym Jorku. Ta strategia prowadziła do absurdów. Nie można było na przykład zatańczyć w lokalu bez wcześniejszego pozwolenia. Nawet dwie tańczące pary w pubie stanowiły zagrożenie. Zastanawialiśmy się, dlaczego nikt o tym wcześniej nie napisał. To przecież tak oczywisty temat, dla zespołu grającego taneczna muzykę.