"I tak będą nas nazywać Black Sabbath, bez względu na to, czy na afiszu będzie napisane Sabbath, Heaven And Hell czy też Faceci w Czerni" - mówi Dio. Co prawda, oryginalną nazwę zachował dla siebie Ozzy, który wraz z kolegami wciąż pod tym szyldem koncertuje.

Reklama

Jednak ostatnie występy Sabbath z Osbourne'em nie odnosiły już sukcesów frekwencyjnych, a jego przysięga nagrania nowej płyty pod starą nazwą stała się obietnicą na "święte nigdy". Członkowie Black Sabbath wracają więc na scenę z równie co Ozzy charyzmatycznym, ale bardziej przewidywalnym Dio.

Grupa funkcjonuje więc w dwóch wcieleniach, pod dwiema nazwami i z dwoma różnymi wokalistami. A wszystko wygląda przede wszystkim na próbę odcięcia kuponów od dawnej legendy, na którą Black Sabbath zapracowali przez lata.

Posunięcia Heaven And Hell też przypominają przeprowadzany z chirurgiczną precyzją marketingowy plan. Kilka dni temu pojawił się na rynku pojedynczy krążek "Black Sabbath: The Dio Years".

Po serii występów na największych letnich festiwalach (potwierdzono już Rock Am Ring i Monsters Of Rock) i solidnym napełnieniu kieszeni muzyków i wytwórni przyjdzie czas na nieprzerwany strumień wydawnictw legendy metalu.

Reklama

Można się zapewne spodziewać podwójnej tym razem składanki, płyty DVD (występ z 30 marca w nowojorskim Radio Music Hall był rejestrowany), krążka DVD w limitowanej wersji deluxe, jak również boksu zawierającego wszystkie płyty ery Dio w zremasterowanych wersjach i z obowiązkowymi dodatkowymi archiwaliami.

Oczywiście Heaven And Hell nie wyklucza też rejestracji kolejnego studyjnego materiału.

Reklama

Gdy Ronnie James Dio objął niemal trzy dekady temu posadę zamroczonego alkoholem i narkotykami Ozzy'ego Osbourne’a w Black Sabbath, świat wstrzymał oddech.

Wszyscy oczekiwali spektakularnej klapy i to nie tylko dlatego, że członkowie grupy podczas pierwszych sesji fotograficznych stawiali wokalistę na schodkach i skrzynkach, by wyrównać rażącą dysproporcję wzrostu.

Jednak już pierwszy owoc ich współpracy, legendarny dziś krążek "Heaven And Hell" (1980), od którego nazwę zaczerpnęła obecna mutacja zespołu, sprzedał się lepiej niż dwa ostatnie albumy z Ozzym razem wzięte.

W połowie lat 80. wydawało się, że grupa dokona żywota jako zmumifikowana ikona metalu, która posłużyła za inspirację twórcom filmu "This Is Spinal Tap" (1984). Teraz jednak znów wkraczają do akcji. Co prawda mocno postarzali panowie z Heaven And Hell powinni raczej cieszyć się spokojną emeryturą, niż bawić gawiedź na koncertach, nawet jeśli motywuje ich przede wszystkim chęć zysku.

Ale zespół hardrockowych dinozaurów wciąż trzyma się mocno, a Dio jest o wiele lepszym wokalistą niż Osbourne. Miesięcznik "Q" uznał nawet Ozzy'ego za jednego z dziesięciu najgorszych wokalistów świata, uzasadniając z rozbrajającą szczerością: "Facet śpiewa równie dobrze, jak mówi. Może to i powód do współczucia, ale na pewno nie do kupowania jego albumów".

Wygląda więc na to, że na powrót Dio za mikrofon Black Sabbath nikt narzekał nie będzie, nawet jeśli nazwa grupy na bilecie będzie nieco inna.