Muzycy Arctic Monkeys wypowiedzieli wojnę internetowemu piractwu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że swoją gwiazdorską pozycję kwartet z Sheffield zawdzięcza przede wszystkim internetowi i nieskrępowanej wymianie plików. To właśnie dzięki serwisowi MySpace.com, promocji na listach dyskusyjnych i oficjalnemu udostępnieniu plików w sieciach p2p (w których internauci wymieniają się plikami) pierwszy album zespołu, ubiegłoroczny "Whatever People Say I Am, That's What I'm Not", stał się najszybciej sprzedającą się debiutancką płytą w historii fonografii Wielkiej Brytanii.

"Favourite Worst Nightmare" został obłożony szczególnymi środkami ostrożności: wbrew przyjętym zwyczajom płyty nie rozesłano recenzentom, a specjalnie wynajęta firma Web Sheriff miała czuwać nad bezpieczeństwem materiału. Wszystko na nic. Na kilkanaście dni przed premierą album "wyciekł", a jego internetowa premiera o kilka godzin wyprzedziła wydanie promującego całą płytę singla "Brainstorm".

Wydawcy nie kryją zawodu. Mimo to, chcąc uniknąć sytuacji, jaka miała miejsce w ubiegłym roku, kiedy dwa dni po premierze musieli dotłoczyć nakład, tym razem przygotowano 400 tys. egzemplarzy płyty, która grubo przed premierą została przez brytyjskich krytyków uznana za "najbardziej oczekiwaną drugą płytą dekady".
"Możesz nagrać drugi album tylko raz" - mówi Alex Turner, lider grupy. "Dlatego zależało nam na zrobieniu czegoś interesującego. Mamy taką pozycję, że radio zagra każdą naszą piosenkę. Doszliśmy więc do wniosku, że nie będziemy się dopasowywać i nagrywać prostego albumu. Jest już wystarczająco dużo nudnej popowej muzyki - najwyższy czas to zmienić".

"Favourite Worst Nightmare" rzeczywiście nie jest kopią debiutanckiego albumu Arctic Monkeys. Piosenki kwartetu wciąż wpadają w ucho, ale poziom ich kompozycyjnej komplikacji jest bez porównania większy. Już promujący singel "Brainstorm" zrobił na fanach wrażenie głośnego i trudnego. W nowych kompozycjach wciąż słychać echa The Smiths, The Clash czy The Jam. Coraz wyraźniej jednak do głosu dochodzą także inne inspiracje: królem stylu surf, Dickiem Dale'em, neo rave'em, a nawet kiczowatym popem w rodzaju Ricky'ego Martina czy MC Hammera. Wydawca Laurence Bell z wytwórni Domino jest jednak spokojny. Wierzy, że "Favourite…" stanie się "klasycznym rockowym albumem naszych czasów".

"Chłopaki nie mają żadnego kaca ani nie czują presji. Są w świetnej formie i nie mają konkurencji" - mówi.

Ubiegłoroczne pojawienie się zespołu Arctic Monkeys zmieniło układ sił na brytyjskiej scenie muzycznej. Dzięki internetowi i darmowemu udostępnianiu plików nieznany nikomu wcześniej zespół nastolatków z Sheffield - na grubo przed podpisaniem kontraktu płytowego - awansował do ligi największych gwiazd brytyjskiej muzyki. Znamienne, że po raz pierwszy dokonało się to bez wsparcia radia BBC, które dotąd było głównym protektorem brytyjskiej muzyki. Przypadek Arctic Monkeys, którzy swoją promocję oparli na serwisie MySpace.com, zmusił socjologów i specjalistów od marketingu do refleksji nad kondycją tradycyjnych kanałów promocji i dystrybucji popkultury.

Doszło do tego, że zespół, mający na koncie ledwie jeden singiel "I Bet You Look Good On The Dancefloor", zapełnił londyńską "Astorię", a Turner w plebiscycie czytelników "New Musical Express" został wybrany Najbardziej Wyluzowanym Bohaterem Roku i "największym literackim objawieniem od czasów Morrisseya". Jego teksty, opisujące nietrzeźwe życie w klubach na północ od Londynu, rozkładano na czynniki pierwsze w poszukiwaniu drugiego i trzeciego dna. Ukoronowaniem histerii Brytyjczyków na punkcie Arctic Monkeys była popularność debiutanckiego albumu, który w pierwszym tygodniu sprzedał się w liczbie 364 tys. sztuk, a obecnie jego nakład szacowany jest na przeszło dwa miliony egzemplarzy.

Reklama

Mimo to muzycy Arctic Monkeys nie przestali kontestować zasad przemysłu muzycznego. Wywiadów udzielają niechętnie i raczej stronią od kontaktów z dziennikarzami. Podczas ubiegłorocznej gali wręczenia nagród magazynu muzycznego "Q" odmówili przejścia po czerwonym dywanie. Z kolei na ceremonii wręczenia Brit Awards nie pojawili się wcale. I to mimo tego, że mieli odebrać najwyższe trofea za Płytę i Zespół Roku.

"Nie chcemy, żeby ludzie otwierali gazetę albo włączali telewizor i mówili - o nie, to znowu oni" - śmieją się członkowie zespołu. Dlatego też na próżno wypatrywać ich twarzy w wideoklipie do piosenki "Brainstorm".

Bez względu jednak na to, czy "Favourite Worst Nightmare" odniesie sukces, muzyczna zawartość płyty może śmiało konkurować z debiutanckim "Whatever People Say…". Najnowszy album Arctic Monkeys to bowiem zwycięstwo buntowniczej młodości nad dawno już zgraną, rockową materią. "Favourite…" jest bowiem zaprzeczeniem reguły "drugiej płyty", na której wykonawca nie jest w stanie sprostać sukcesowi debiutu - "Favourite…" to jedna z najlepszych "drugich" płyt w historii muzyki. I jeden z bardziej frapujących albumów ostatnich lat. Obojętnie: pierwszych, siódmych czy szesnastych.