Folkowi nieudacznicy bełkotliwie imitujący Dylana? Wytatuowane gwiazdki z "Bravo" wykrzykujące teksty The Clash? Takie "atrakcje" to zwykle domena albumów z cyklu "Tribute To…". Choć zdarzają się też udane wydawnictwa tego rodzaju, np. "I'm Your Fan" poświęcony Cohenowi.

Reklama

Pomysł na krążek z interpretacjami piosenek Joni Mitchell wydawał się o tyle oczywisty, że po kompozycje Kanadyjki muzycy sięgają chętnie od kilkudziesięciu lat. Wystarczy wspomnieć "Woodstock" w wykonaniu Crosby, Stills, Nash & Young (a potem Matthews Southern Comfort) czy - w ostatnim czasie - przeróbkę "Big Yellow Taxi", podpisaną przez Counting Crows. Fragment tej ostatniej piosenki wykorzystała - w formie sampla - nawet Janet Jackson w przebojowym "Got 'Til It's Gone".

Choć niektórzy mówią o niej "hippie nudziara" czy "Dylan w spódnicy", Joni Mitchell stworzyła własny rozpoznawalny język. Jako artystka folkowa podbiła serca dzieci kwiatów, jednak w jej tekstach rzadko pojawiały się utopijne tęsknoty tamtych czasów - częściej dominował ton gorzkiej melancholii. Trudno było zapomnieć, że do słonecznej Kalifornii przybyła ze ściętej mrozem kanadyjskiej prowincji. Za jej folkowe arcydzieło uważa się album "Blue", a na szczególną uwagę zasługują też jazzujące płyty z drugiej połowy lat 70. Nagrania z udziałem m.in. Herbiego Hancocka, Wayne'a Shortera i Jaco Pastoriusa zmieniły definicję piosenki autorskiej.

Mimo pochwał krytyków duża część publiczności odwróciła się wtedy od Mitchell. Artystka zniechęcona do świata show-biznesu swe autorskie piosenki po raz ostatni nagrała niemal 10 lat temu. Podobno na jesień tego roku zapowiadany jest jej powrót na scenę. Zapewne "Tribute To…" to przystawka przed głównym daniem. Czy strawna? Zaczyna się pysznie - od Sufjana Stevensa, który olśniewająco przerabia "Free In Paris" na modłę współczesnej americany. Rozkoszne jest "Boho Dance" serwowane przez Bjork. Dawno nie słyszeliśmy tak urokliwie śpiewającej Islandki. Caetano Veloso, postać równie zasłużona co Joni, jako jedyny sięgnął po kawałek z jazzowego okresu artystki - "Dreamland" ze znakomitej "Don Juan's Recless Daughter" pomimo południowej rytmiki zaskakuje podskórnym nerwem i brzmi jak stare nagranie Brazylijczyka.

Reklama

Na tym niestety kończy się wielka uczta. Kolejni zaproszeni goście, m.in. Cassandra Wilson, K.D. Lang i James Taylor, chyba zbytnio zapatrzyli się w swoją idolkę. Prezentują poprawne wersje świetnych kompozycji, słucha się tego bez mdłości, ale i bez uniesień. Podobnie jak nagrań Prince'a i Elvisa Costello. Dużo trudniej znieść ckliwe popisy Sary McLachlan i Annie Lennox. Bilans? Trzy delicje na otwarcie to i tak niemało jak na zestaw, w którym zabrakło miejsca dla choćby jednej kompozycji z "Hejira", najwybitniejszej płyty Mitchell.



Różni wykonawcy

Tribute To Joni Mitchell

Warner