Możesz zapewnić, że wasz czerwcowy koncert w Polsce dojdzie tym razem do skutku?

O, tak! Zrobimy wszystko, by odbył się zgodnie z planem (śmiech).

Co się stało przed rokiem?

Reklama

To był feralny dzień. Wprawdzie dotarliśmy do Warszawy, ale cała nasza ekipa została przetrzymana na granicy ukraińskiej przez dziewięć godzin. W końcu nie dostali zgody na przejazd przez ten kraj i musieli na gorąco obmyślać jakiś objazd. Chcieli podróżować samolotem przez Budapeszt, ale z powodu ogromnej burzy i wizyty George’a W. Busha w tym mieście nie chciano wydać maszynie pozwolenia na start. Cała seria pechowych zdarzeń. Zrobimy wszystko, żeby ten koncert z nawiązką wynagrodził słuchaczom tamto rozczarowanie. Mam nadzieję, że są jeszcze w Polsce fani, którzy wierzą w Gotan Project.

Wasz pierwszy album - "La Revancha del Tango", wydany w 2001 roku przewrócił muzykę klubową do góry nogami. Czemu zawdzięczacie taki sukces? Przecież wcześniej tanga Piazzoli nie raz już były remiksowane.

Myślę, że melomani mieli dość starego, domowego brzmienia tanga. Ta muzyka aż prosiła się o odświeżenie, ale nam nie chodziło jedynie o dorzucenie kilku banalnych pętli do znanych melodii. Mamy szacunek dla tradycji, ale chcieliśmy ją przefiltrować przez współczesność. Udało nam się osiągnąć ciekawy efekt - z jednej strony młodzi ludzie polubili tango, a z drugiej muzyka elektroniczna dotarła do nowych odbiorców. Zakładając zespół, wątpiliśmy, czy nasza propozycja komukolwiek się spodoba. Zadawaliśmy sobie pytanie: "który didżej będzie to grał?". Odpowiedź zawsze była taka sama: "żaden". Na szczęście myliliśmy się.

Pojawiły się też krytyczne głosy oksarżające was o "kawiarnianą twórczość".

Drażni mnie odbrobinę, gdy ktoś tak określa naszą muzykę. To niesprawiedliwe. Uważam, że wychodzimy poza lounge’owy schemat. Nie traktujemy przecież tanga wyłącznie jako pretekstu do robienia swojej muzyki, raczej korzystamy z argentyńskiego folkloru.

I dlatego ostatnią płytę nagrywaliście głównie w Buenos Aires?

Reklama

Pewne niuanse tanga są uchwytne tylko dla ludzi, którzy wychowali się na tej muzyce. Chodzi o rodzaj nieokreślonej melancholii, tęsknoty, której większość Europejczyków nie potrafi zrozumieć, a w Argentynie wisi ona w powietrzu, oddycha się nią. Poza tym właśnie tu, w słynnym studiu IDN nagrywał sam Astor Piazzola. Mają genialny sprzęt, no i wspaniały klimat starych lat.

Czy dzisiaj Gotan Project wciąż zachęca do tańca?

Na pewno nie w takim stopniu jak w 2001 roku. Nasza debiutancka płyta stała się dużym przebojem w klubach. W przypadku ostatniego albumu z ubiegłego roku jest nieco inaczej. To muzyka do spokojniejszego, bardziej kontemplacyjnego odbioru. Większość materiału to powrót do początków tanga, jego korzeni. To bardzo eklektyczna propozycja. Zwróciliśmy się w stronę innych gatunków muzycznych. "Lunatico" to już nie tylko elektronika i bity, ale także elementy jazzu, rocka i muzyki filmowej.

Wiecie na czym polega granie tanga, ale czy umiecie je tańczyć?

No właśnie! Dobre pytanie. Cóż, żaden z nas nie jest dobrym tancerzem. Jedynie Eduardo próbuje ćwiczyć, ale średnio mu wychodzi. Poza tym sądzę, że robi to głównie w celach towarzyskich... Z tańcem jest tak samo jak z graniem na instrumencie. Nie wystarczy tylko się nauczyć. Trzeba ćwiczyć i poświęcać na to mnóstwo czasu. Ja wolę obserwować ludzi tańczących na naszych koncertach.

Tańczą tango?

Oczywiście! Jedyny problem polega na tym, że zwykle mają na to trochę mało miejsca.