Będziemy się mogli o tym przekonać już 24 czerwca, kiedy gwiazdor wraz z zespołem The Stooges wystąpią na festiwalu Wrocław Non Stop.
60-letni rockman spoważniał. Odstawił narkotyki i alkohol (czasami pozwala sobie tylko na lampkę wina), praktykuje wegetarianizm, pływa i ćwiczy tai chi. Metamorfoza zaskarbiła mu sympatię The Children’s Society. Wolontariusze tej organizacji charytatywnej stworzyli ogród inspirowany muzyką Popa. Centralną częścią dzieła jest łuk wodny, który pulsuje w rytm piosenki "Lust for Life". Botaniczno-muzyczną instalację docenili jurorzy podczas ostatniej edycji słynnej londyńskiej wystawy Chelsea Flower Show. Zaprojektowany przez The Children’s Society ogród zdobył podczas imprezy srebrny medal.
Twórczość Popa inspiruje nie tylko ogrodników, ale też filmowców. Nick Gomez przygotowuje pełnometrażową fabułę opartą na biografii Jamesa Newella Osterberga (bo tak naprawdę nazywa się słynny rockman). W postać muzyka wcieli się Elijah Wood, a film zatytułowany będzie tak jak najsłynniejszy przebój Popa - "The Passenger". Reżyser nie chce zdradzać szczegółów, ale wiadomo, że akcja rozgrywać się będzie we wczesnych latach kariery Popa oraz założonej przez niego grupy The Stooges. Obraz, który ma kosztować 6 - 8 milionów dolarów, trafi do kin latem 2008 roku. Iggy Pop wyraził zgodę na projekt, lecz nie zamierza pojawić się na ekranie.
Być może z braku czasu. Długowłosy rockman pochłonięty jest bowiem działalnością estradową, a ściślej rzecz biorąc promocją wydanego w marcu albumu "The Weirdness", który nagrał wraz z reaktywowaną po 33. latach formacją The Stooges.
To właśnie ze Stoogesami Iggy, muzykujący dotychczas w hipisowskiej kapeli Iguana, wdarł się na rockowy firmament. Stoogesi grali brudny, chropawy, oparty na prostych gitarowych riffach rock and roll, któremu towarzyszyły ostre, wywrotowe teksty. Pop i koledzy kontestowali epokę hippie, nie mieli złudzeń, że dzieci-kwiaty zmierzają w ślepy zaułek. Świat nie będzie lepszy, a oni sami za kilka lat wyrzucą ideały na śmietnik, założą garnitury i wylądują na ciepłych posadkach w korporacjach. Niespełna dekadę później te same prawdy wykrzykiwali ubrani w skórzane kurtki młodzi Brytyjczycy z irokezami na głowach. Nic więc dziwnego, że Iggy Popa nazwano ojcem chrzestnym punk rocka, choć on sam odżegnuje się od tego terminu. W swoich solowych dokonaniach często bardzo daleko odchodził od punkowej tradycji i nagrywał popowe piosenki, jak na przykład popularne u nas przebój "In The Deathcar" z filmu "Arizona Dream" Emira Kusturicy.
Jeśli jednak spojrzeć na nierówną solową karierę Popa przez pryzmat jego kłopotów z używkami, to jego autorskie dokonanie trzeba ocenić wysoko. Stojący nad grobem rockman w ostatniej chwili odstawił heroinę i całkowicie poświęcił łagodniejszemu narkotykowi, muzyce. Ogromna w tym zasługa Davida Bowiego, który w kluczowym momencie zaopiekował się Popem i zainspirował go do komponowania. W branży plotkuje się, że obu panów łączyło coś więcej niż przyjaźń. Na pewno wiadomo tylko to, że Iggy jest współtwórcą piosenki "China Girl", jednego z największych przebojów Davida.
Najnowsza płyta The Stooges jest ukłonem w stronę stylistyki, którą amerykański kwartet prezentował 40 lat temu. Mało odkrywczym, zgodnie przyznają recenzenci po obu stronach oceanu. Kontrowersje wzbudził utwór "Troll", w którym Iggy opiewa swój członek. "Mój penis zmienia się w drzewo" - wyjaśniał 60-letni wokalista. - "Myślę o nim nieustannie. Mam więc też prawo śpiewać o nim. W końcu pisze się teksty o rzeczach, które są dla nas istotne". Wygląda więc na to, że na wrocławski koncert promujący najnowszą płytę The Stooges małoletni słuchacze fani powinni wybrać się w towarzystwie rodziców. A miejsca pod sceną powinni zająć muskularni fani. Podczas występów Iggy Pop ma w zwyczaju wykonywać tzw. crowd surffing, czyli skakać ze sceny szczupakiem na głowy fanów. Ostatnio wykonał taki manewr w San Francisco na koncercie z okazji swoich 60. urodzin. We Wrocławiu może go powtórzyć.