Warszawa mogła czuć się wyróżniona, ponieważ w Wiedniu i Rawennie kilka dni wcześniej Wiener Philharmoniker wykonali ten sam program, ale dając tylko po jednym koncercie. Jednak gdyby nawet w Teatrze Wielkim gościli przez tydzień, to pewnie i tak wielu chętnych odeszłoby od kasy z kwitkiem - zdobycie biletu graniczyło po prostu z cudem. Tak wielkie zainteresowanie jeszcze raz potwierdza, że Polacy spragnieni są koncertów renomowanych orkiestr. Występy zespołów symfonicznych z pierwszej ligi, bo do takich zaliczają się wiedeńczycy, ze swą ponad 160 letnią historią działalności, choć coraz częstsze i nie tak nieosiągalne jak w czasach realnego socjalizmu, zawsze sprzedają się na pniu.

Orkiestra Filharmoników Wiedeńskich koncertowała w Polsce po raz trzeci, Riccardo Muti dyrygował po raz czwarty. Pierwszy raz wystąpili nad Wisłą razem. Gdy szedłem we wtorek do Teatru Wielkiego, przypomniałem sobie wizytę Mutiego w tym gmachu w roku 1994. W porywający sposób poprowadził wówczas Orkiestrę Filharmoniczną mediolańskiej La Scali. Zastanawiałem się, ile z ówczesnej świeżości i eleganckiego, włoskiego luzu zaaplikuje do repertuaru wiedeńskiego, francuskiego i hiszpańskiego. Trzeba stwierdzić, że był dawkowany jak niezbędna, zamykająca smak przyprawa przez absolutnego mistrza kuchni.

Sam program koncertów był niezwykle efektowny. Rozpoczęło się Schubertem, uroczą i nieco melancholijną uwerturą "Czarodziejska harfa", nie zabrakło muzyki Mozarta - Symfonia "Haffnerowska" KV 385 dopełniała pierwszą część wieczoru. W drugiej królował już tylko gorący żywioł Południa, muzyki inspirowanej kulturą Półwyspu Iberyjskiego: Rapsodia hiszpańska Ravela i II Suita z baletu „Trójgraniasty kapelusz” Manuela de Falli. Czegóż trzeba więcej? W tym programie zawarte zostały wyraziste przeciwieństwa - wielka tradycja rodzinnego miasta z jego mieszczańskim, nieco zachowawczym urokiem, zderzona z dziełami, które mogły najlepiej uzmysłowić maestrię i potęgę pełnego symfonicznego składu zespołu. Była, można powiedzieć, klasyka klasyki i twórczość XX wieku, która na pewno współczesnością już nie pozostaje, ale jest ciągle niezwykle świeża i fascynująca.

Słuchanie tej orkiestry to czysta przyjemność. Brzmienie jej kwintetu smyczkowego jest wyjątkowo jasne, przejrzyste i perfekcyjne. Tych kilkadziesiąt instrumentów brzmi nieledwie tak, jakby grało na nich po prostu pięciu solistów. Kondycja sekcji dętej jest nie mniej doskonała i tylko łezka się w oku kręci, że taki poziom wykonawczy polskie zespoły symfoniczne prezentują niezwykle rzadko. Uwertura Schuberta toczyła się lekko i niespiesznie, momentami kołysał ją Muti niezbędnymi rubatami, dodawał jej tanecznej iskry, nie pozbawiając wspomnianej, intrygującej nutki zadumania. Symfonia Mozarta była niemal piekielnie szybka, szczególnie w częściach skrajnych, może chwilami nawet zbyt duże tempo narzucił Muti orkiestrze, ale kształty były krwiste i wyraźne, eleganckie i giętkie. I choć na co dzień nie przepadam za wykonywaniem Mozarta na współczesnych instrumentach, zdecydowanie wolę zespoły używające dawnego instrumentarium, to do takiego wykonania można wciąż wracać. Ale najpiękniejsza była część druga, gorąca i rozbuchana, zarówno w przypadku Ravela, jak i de Falli.





Reklama

Pełen symfoniczny skład, z powiększoną sekcją perkusyjną, z kastanietami i bębenkami baskijskimi rozszalał się wręcz, racząc warszawskich melomanów, a to najszlachetniejszymi pianami, tanecznymi (wyrosłymi z ducha flamenco) rytmami, zapierającymi dech w piersiach kulminacjami. Wysublimowana melodyka Ravela i de Falli, harmoniczne skomplikowanie, pełna paleta orkiestracyjnych chwytów - to wymarzony repertuar dla tej orkiestry. Nic dziwnego, że aplauz publiczności wzrastał, kończąc się stojącą owacją. A na deser nie mogło obyć się bez wiedeńskiego walca - dedykowany przez Riccarda Mutiego wszystkim Polakom, a szczególnie Paniom, zabrzmiał wykonany na bis walc Josepha Straussa Frauen Herz. Słowem - rewelacja. I tylko gdzieś w głębi serca odzywała się nutka zawodu: tak naprawdę wolałbym, żeby sezon w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej kończył się porównywalnie znakomitym spektaklem operowym.