Z założenia "Inna historia" miała zrobić dla George'a Michaela to, co dla Metalliki zrobił pamiętny "Some Kind of Monster" - dodać psychologicznej głębi papierowej gwieździe pop. I niewykluczone, że spełniłaby swoje zadanie, gdyby nie fakt, że artysta znany ze swej niechęci do dziennikarzy stoi cały czas stoi za podwójną gardą. Zamiast poddać się publicznej psychoterapii, Georgios Kyriacos Panayiotou przez ponad półtorej godziny bawi się z widzami w kotka i myszkę.

Reklama

Michael mami nas wspomnieniami z podstawówki. Opowiada o początkach kariery Wham!, o swoim procesie z wytwórnią Sony, zmowie milczenia wobec niego amerykańskich mediów (tu personalnie obwinia o to Ruperta Murdocha). Po raz pierwszy przed kamerą mówi o tragicznym związku z chorym na AIDS Anselmo Feleppą. Wspomina śmierć matki. Cały czas jednak trzyma reżysera Southana Morrisa i widzów na dystans. Również wtedy kiedy próbuje obrócić w żart aferę rozporkową, na jakiej został przyłapany przez policjantów w publicznym szalecie w Los Angeles.

"Miło jest móc czasem rozśmieszyć ludzi" - wspomina po latach wokalista. "Przynajmniej ja się śmiałem. To niezbyt wytworne zostać złapanym w toalecie bez spodni przez policjanta. Po czymś takim, po zrobieniu z siebie durnia, wiedziałem, że muszę wyskoczyć z hitem". Jego słowa brzmią nie jak szczera konfesja, ale wyrachowana taktyka. Bo ironia jest dla George'a Michaela tarczą i mieczem.

Po raz pierwszy zastosował tę strategię na planie wideoklipu "Freedom! '90". Zmęczony sukcesem debiutanckiej solowej płyty "Faith" (1988) chciał wycofać się w cień, zrezygnować z jakiejkolwiek promocji i pozwolić muzyce bronić się samej. Zmuszony przez koncern Sony do nakręcenia teledysku promującego album "Listen Without Prejudice Vol. 1" (1990) zastosował przewrotny fortel. Nie dość, że oddając pole supermodelkom, nawet przez chwilę nie pokazuje się na ekranie, to jeszcze ostentacyjnie niszczy symbole swojego sukcesu: skórzaną kurtkę, gitarę i szafę grającą, stanowiące całą scenografię przebojowego klipu "I Want Your Sex". Później ironistą bywał wielokrotnie, np. bezlitośnie chłoszcząc Tony'ego Blaira i George'a W. Busha za wojnę z Irakiem.

Reklama

"Poglądy polityczne George'a są naiwne" - mówi jeden z przyjaciół Michaela. Paradoksalnie bowiem więcej o piosenkarzu mówią jego bliscy i współpracownicy: ojciec Kyriacos Panayiotou ("Zawsze mu powtarzałem, że nie ma głosu"), obecny partner Kenny Goos, wydawcy, koledzy i koleżanki z popowego panteonu, m.in. Mariah Carey, Geri Halliwell, Elton John, Sting i Boy George, który nie lubi George'a Michaela, bo… jest bardziej utalentowany. To oni, a nie gwiazdor, tkają główną nić opowieści.

Podczas gdy rozmówcy Southana Morrisa jawią się w "Innej historii" jako ludzie z krwi i kości, sam bohater próbuje zaledwie zniżyć się do ich poziomu. Widać to choćby podczas pierwszego od 20 lat spotkania z dawnym kompanem z Wham! Andrew Ridgeley'em. Po rozwiązaniu duetu Ridgeley najpierw dwukrotnie poniósł klęskę: najpierw jako kierowca F1, a potem solista, który kiepskim debiutanckim albumem "Son of Albert" (1990) przekreślił swoje szanse na jakąkolwiek karierę.

Dziś opalony na mahoń, łysy jak kolano gitarzysta żyje w XV-wiecznej posiadłości z dala od show-biznesu. Jest aktywnym obrońcą środowiska i propagatorem brytyjskiego surfingu. George Michael jawi się niczym książę żyjący w wieży z kości. Już nie piękny, choć wciąż obdarzony pięknym głosem i praktycznie niedostępny. I nie zmieni tego ani ten film, ani autobiografia, której wydanie planuje piosenkarz. Jedyne, co "Inna historia" może zmienić, to poprawić frekwencję podczas koncertu gwiazdora na służewieckim Torze Wyścigów Konnych.





"George Michael: Inna historia" (2005), reż. Southan Morris (Vivarto)